poniedziałek, 29 listopada 2010

Holenderskie piwa specjalne

W poprzednim wpisie narzekałem na jednakowość popularnych piw w Polsce i Holandii, pora więc wyjaśnić, jakie to specjalne piwa istnieją w krainie wiatraków. Holandia ma wiekowe tradycje piwowarskie, a dodatkowo dzięki wpływom sąsiadów - piwnych potentatów - Niemców i Belgii, ma się czym pochwalic. Praktycznie każda wyspa, czy każda mieścina ma choć jeden mały browar.
Większość specjalnych piw w Holandii to piwa górnej fermentacji, z których najważniejsze to piwa białe (o tym później), pszeniczne, angielskie pale ale, stout'y, piwa blond czy też klasztorne. Gwoli sprawiedliwości należy wspomnieć, że większa część specjalnych piw produkowana jest jednak w Belgii, a nie Holandii, lecz można je tu kupić wszędzie. Czym te piwa różnią się od popularnego pilznera? Najważniejsze różnice są dwie - sposób produkcji (pilzner to piwo dolnej fermentacji) oraz używane składniki, których są dziesiątki, a często specjalne piwa w ogóle nie są w ogóle aromatyzowane chmielem. Dzięki temu producenci ku uciesze smakoszy mogą osiągnąć unikalne smaki.
Na zdjęciu powyżej są trzy piwa, których najprawdopodobniej nie znacie. Pierwsze od lewej to piwo typu lambic z dzikich wiśni warzone na pięknej wyspie Terschelling, które jak chyba każde piwo owocowe jest dość słodkie, lecz to nijak nie umniejsza jego doskonałego smaku. Pośrodku butelka Adriaana, z jednego z dwóch lokalnych browarów Haarlemu, a po prawej przedstawiciel całkiem sporego belgijskiego browaru Hoegaarden, oba są piwami białymi (wit), który to typ jest moim ulubionym w Holandii. Obecność w tym skromnym zestawieniu masowego producenta Hoegaarden jest spowodowana tym, że to właśnie ten browar wskrzesił kilkadziesiąt lat temu produkcję białych piw, które wtedy były już dawno zapomniane (i jestem mu za to dozgonnie wdzięczny). Ale co to takiego piwo białe i co oznacza słowo gruit na butelce - o tym już w następnym wpisie :)

środa, 24 listopada 2010

Holenderskie piwa

Piszę tego bloga już jakieś 2,5 roku, a jeszcze nie wspomniałem o holenderskich piwach. Z piwem raczej kojarzymy Czechy albo Niemcy, ale to Holandia właśnie eksportuje największą część swojej produkcji, bo aż 50%. Przeciętny czytelnik na pewno kojarzy Heinekena czy Grolscha, niektórzy może jeszcze znają Amstela czy Bavarię - te marki są najpopularniejsze w Holandii, jednak to nie są piwa, które polecam wypić i o których chcę opowiedzieć.
Dlaczego nie? Cóż, obecność na sklepowych półkach w Polsce Heinekena czy nawet ponoć codzienna dostawa Tyskiego do Amsterdamu (zdjęcie powyżej zrobione tej jesieni w Krakowie - w tle Wawel) nie zmieni jednego - wszystkie te piwa smakują tak samo. Wielu czytelników może zaprotestować, ale tak naprawdę nie odróżniliby w smaku Bavarii od Lecha czy Amstela od Żywca. Powodem jest to, że wszystkie one są piwami typu lager, które są produkowane w dokładnie taki sam sposób z tych samych składników. Mimo iż lagery odpowiadają za 95% spożywanego piwa w Holandii (w Polsce praktycznie 100%), to dla mnie ważne jest pozostałych 5%, które dla wielu Polaków pozostają całkowicie nieznane, a szkoda, bo nierzadko są to prawdziwe perełki produkowane przez specjalistyczne browary rozsiane po całym kraju. O tych wszystkich niezwykłych piwach, na czele z moim ulubionym - piwem białym - już wkrótce w następnych wpisach!

czwartek, 18 listopada 2010

Baarle - najdziwniejsze miasto świata

Jedno z najdziwniejszych miast świata leży na granicy belgijsko-holenderskiej. Dlaczego jest dziwne? Miasto Baarle, bo to o nim mowa, jest podzielone między oba kraje, a żeby nie było tak prosto, sam podział jest niezwykle skomplikowany. Mapka obok (z Wikipedii) przedstawia miasto - na żółto przedstawiono część belgijską, na biało holenderską. Granice pomiędzy tymi częściami nie zawsze przebiegają ulicami, często dzielą dom na dwie części. Jak w takim razie rozwiązano problem przynależności narodowej danego domu? Każdy budynek należy do tego kraju, na który wychodzą jego główne drzwi. Jak zmienić narodowość? To proste, czasem wystarczy przesunąć drzwi o metr :) Teraz oczywiście byłby to akt czysto symboliczny, ale pomyślcie, co było przed Unią Europejską, gdzie wszystkie przepisy, podatki, akcyzy były całkowicie różne, a przemyt mógł polegać na przeniesieniu kontrabandy z salonu do kuchni :) W Baarle istnieje jeden dom, który ma drzwi dokładnie na granicy. Przez wiele lat nie udało się zmusić właściciela do przesunięcia drzwi w jedną lub drugą stronę, więc dom ten ma dwa adresy - belgiski i holenderski.
Oczywiście jest też wiele komplikacji natury praktycznej. Telefony stacjonarne, komórkowe i energię elektryczną dostarczają oba kraje (można wybrać), woda i gaz są z Holandii, a telewizję kablową z internetem dostarcza firma belgijska. Rozmowy telefoniczne w Baarle są taryfikowane jak lokalne, mimo iż faktycznie są połączeniami międzynarodowymi :) Cała sytuacja staje się jeszcze zabawniejsza, gdy okaże się, że miejscowość ta jest tak dziwnie podzielona (oczywiście nie zawsze między kraje) przez ostatnie 800 lat! A mieszkańcy tak polubili swoje dziwne miasto, że teraz nie zgadzają się na jakiekolwiek wyprostowanie granic :) Jeśli w przyszłości Belgia miałaby się rozpaść, a Flandria (jej północna, niderlandzkojęzyczna część) zostać przyłączona do Holandii, to prawdopodobnie mieszkańcy Baarle będą przeciwko, bo wtedy ich miasto byłoby podzielone między dwie prowincje, nie dwa kraje, a to przecież wielka degradacja, prawda? :)
Zainteresowanym bardzo polecam przeczytanie ciekawego artykułu na ten temat.

piątek, 12 listopada 2010

Oh Polsko

Stało się, byłem pierwszy raz w Holandii w teatrze :) Niedawno pisałem o mającym się tutaj odbyć przedstawieniu teatralnym o Polsce i Polakach pod tytułem "Oh Polsko". Do dość małej sali miejscowego teatru przyszło około 60 osób (może więcej), z czego chyba połowę stanowili Polacy. Sztuka była nietypowa, ponieważ tak naprawdę opowiadała o przygotowaniach do innego przedstawienia ("Pokojówki" Jeana Geneta). Większość tekstów była po angielsku, wystąpieniom po polsku towarzyszyły napisy po niderlandzku. Było śmiesznie, nie powiem, za to przez cały czas zastanawiałem się, jak to odbiorą Holendrzy, których tam trochę było. Na początku się śmiali, potem trochę mniej, szczególnie po żarcie: "- Jak poznać, że przekroczyło się granicę holenderską? - Po tym, że nie można odróżnić kobiety od krowy". Był to dość mocny dowcip, ale reżyserem był Holender, więc miałem nadzieję, że wiedział, na ile może sobie pozwolić.
Miejscami było też trochę żenadnych momentów, kiedy aktorzy na slajdach pokazywali swoje rodziny i miejsca, w których się wychowali. Dlaczego żenadnych? Bo trochę utrwalały stereotypy Polski jako kraju brzydkiego, biednego i pełnego szarych ludzi. Choć może rzeczywiście prawdziwa Polska taka jest? Albo to czarno-białe slajdy, niektóre chyba jeszcze z czasów komuny, przywołały takie skojarzenia?
Dwójka aktorów miała być pracownikami sezonowymi i opowiadała o swoim świecie, z którym ja się do końca nie mogłem identyfikować, bo mam innego rodzaju pracę i całkiem inne problemy, ale kilka obserwacji było ciekawych. Według reżysera (albo aktorów?) Polacy na obczyźnie często się nie lubią, bo w drugim Polaku widzą, jak w lustrze, swojeo dbicie, swoje cechy, które nienawidzą, które chcą zmienić, ale od których nie ma na obczyźnie ucieczki.
No dobra, koniec filozofowania. Po przedstawieniu część miejscowej Polonii (o matko, jak to brzmi) udała się do knajpy podyskutować. Zdania były szczególnie podzielone co do tego, czy aktorzy rzeczywiście byli prawdziwymi pracownikami sezonowymi, amatorami złowionymi przez reżysera. Niektórzy dali się na to nabrać, szczególnie że angielski dwójki aktorów czasem raził bardzo sztucznym akcentem. Ja jednak dobrze poznałem po ich grze, dobrych donośnych głosach i prawidłowej dykcji, że to byli profesjonaliści :) Najbardziej żałuję, że nie udało mi się z żadnym z Holendrów porozmawiać o tym, jak oni odebrali to oryginalne przedstawienie.

wtorek, 9 listopada 2010

Panta rei

Wszystko płynie, jak to powiedział kiedyś grecki filozof Panta Rei, choć niektórzy, nie wiedzieć czemu, słowa te przypisują niejakiemu Heraklitowi z Efezu :) Powiedzenie to dokładnie opisuję Holandię, kraj upstrzony kanałami, którego spora część jest poniżej poziomu morza i gdzie woda jest wszędzie.
Ciężko było budować drogi na podmokłym i bagnistym terenie, nie wspominając o tysiącach mostów, dlatego to właśnie kanały i rzeki były głównymi arteriami transportowymi Holandii przez setki lat. Kanały także do dziś są wykorzystywane do transportu, zarówno na skalę przemysłową, jak też i czysto rekreacyjnie. Obecnie mało kto pływa codziennie do pracy czy do szkoły (choć na pewno tacy są), rzadko też się zdarza, że w sobotnie przedpołudnie płynie się na zakupy, jednakże już dużo częściej można w weekendowe popołudnie popłynąć do znajomych, jeśli akurat oni także mieszkają nad kanałem. A co można robić w ciepłe słoneczne popołudnie? Wziąć na łódkę rodzinę, znajomych, wino, ser i inne przekąski i pływać po okolicy pozdrawiając przy tym znajomych spotkanych na wodzie.
Dużo domów ma bezpośredni dostęp do wody, choć to znacznie zwiększa cenę nieruchomości. Właśnie bezpośrednio przy domu można wtedy zaparkować swoją łódkę. O ile się mieszka na przedmieściach czy na wsi, to nie ma z tym dużej problemu, a w centrum miasta także można cumować, po opłaceniu odpowiedniej kwoty. Mieszkasz w centrum? Proszę bardzo - parkowanie samochodu kosztuje 150 euro rocznie, cumowanie łódki 20 euro na cały rok. Wymusza to istnienie odpowiednich służb miejskich, które sprawdzają, które łódki mają opłacone cumowanie, czy też sprawdzają ich stan techniczny. Tak jak z ulic miast usuwa się rdzewiejące i porzucone rowery, tak kanały sprząta się z zalegających tam "wraków". Właśnie na zdjęciu powyżej widać zaniedbaną łódkę, z której właściciel nie usuwał wody po deszczu. Służby miejskie wydobędą ją, wyremontują i sprzedadzą na licytacji. Za około 200 euro będzie ona cieszyć nowego właściciela.
Ważne jest to, że nie ma tutaj typowo polskiej manii kursów, papierków, czy zezwoleń. Tak jak istnieją samochody, na których prowadzenie nie trzeba mieć prawa jazdy, określona wielkość łódek i moc silników nie wymaga żadnych papierów. Nie jest także niczym dziwnym, jak na łódce nie ma nikogo dorosłego i tylko dzieciaki "wożą" się po mieście. Tak, tak, jest to skrajna nieodpowiedzialność. Tylko dlaczego w Polsce co roku tonie 32 ludzi na milion mieszkańców, gdy w Holandii ten współczynnik jest ponad dwa razy mniejszy?