wtorek, 30 grudnia 2008

Holenderskie autostrady

Wiem, to taki mało świąteczny temat, ale z uwagi na to, że ostatnio przejechałem kilkaset kilometrów holenderskimi autostradami, postanowiłem podzielić się swoimi spostrzeżeniami.
Holandia jest najgęściej zaludnionym krajem w Europie, wielu ludzi ma tu samochody, więc mimo świetnej kolei i masy rowerzystów, ruch samochodowy jest ogromny. Po prawej widać (z holenderskiej Wikipedii) mapkę autostrad w Holandii - jest ona dość gęsta, a warto zwrócić uwagę, że jest jeszcze sporo dróg szybkiego ruchu, które nie zostały tu pokazane.
Z przyczyn oczywistych ciężko porównać holenderskie autostrady z polskimi, więc porównam je z niemieckimi, a różnic jest sporo. Jedną z najważniejszych różnic jest ograniczenie prędkości - w Holandii maksymalnie można jechać 120 km/h, przy czym na znaczącej części maksymalna prędkość jest 100 km/h (a na części obwodnicy Amsterdamu tylko 80km/h) - jest to mało, aczkolwiek kraj jest tak mały, że to wystarcza. Jest tu ciekawy system pomiaru prędkości - co jakiś czas na autostradach są umieszczone kamery robiące zdjęcie każdemu samochodowi i rozpoznające tablice rejestracyjne. Na podstawie różnicy czasu pomiędzy zdjęciami danego samochodu wyliczana jest jego średnia prędkość i jeśli przekracza ona limit, automatycznie jest wystawiany mandat. Te kamery umieszczone są na stałe na wielu autostradach i wydaje mi się, że jest to najskuteczniejsze rozwiązanie, dużo lepsze od fotoradarów.
Drugą widoczną różnicą jest znaczne zaawansowanie technologiczne holenderskich autostrad. W Niemczech nie ma żadnej filozofii - tam każdy w mig łapie, jak wszystko jest zorganizowane - wiadomo ile jest pasów, dokąd wiodą itp, w Holandii nie jest to takie proste. Spora część autostrad ma wyświetlacze sterujące tym, który pas do czego służy. W godzinach szczytu pas awaryjny zamienia się w dodatkowy pas autostrady, po którym normalnie jeżdżą samochody. Zdarza się, że pomiędzy jezdniami autostrady istnieje środkowa jezdnia, która jest dynamicznie przypisywana do jednego albo do drugiego kierunku ruchu, w zależności od ilości samochodów. Przed połączeniem dwóch autostrad bywa, że jedna z nich jest celowo zwężana, a druga poszerzana, poprzez odpowiednie włączanie i wyłączanie pasów ruchu - wszystko żeby maksymalnie rozładować korki. Na umieszczonej wyżej mapce widać, że pomiędzy dwoma miastami istnieje często więcej niż jedna możliwa trasa, dlatego w Holandii nad autostradami jest sporo wyświetlaczy podpowiadających różne możliwe warianty trasy wraz z czasem ich pokonania - często dłuższa kilometrowo trasa zajmie mniej czasu i rozładuje korki. Niestety wszystkie informacje są po niderlandzku, dlatego nie zawsze z nich korzystam :)
Różnic jest sporo, nie będę opisywał szczegółów, z ciekawostek jeszcze warto wspomnieć o tym, że w Holandii na autostradzie można spotkać most zwodzony, a nawet rondo, co jest chyba unikatem na skalę europejską, choć, moim zdaniem, bardzo niebezpiecznym.
Autostrady w Holandii są oznaczone literą A i numerem (np. A1), natomiast drogi szybkiego ruchu używają litery N i numeru (np. N208) , tych ostatnich jest sporo, jednak bardzo często na nich są skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, więc tak szybkiego ruchu na nich niestety nie ma, tym bardziej, że na wszystkich obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 lub 80 km/h.

wtorek, 16 grudnia 2008

Antyle Holenderskie przestają istnieć

Pomimo wielkich planów i istnienia w Polsce Ligii Morskiej i Kolonialnej nie udało się krajowi nad Wisłą zdobyć żadnych kolonii. Wielu kojarzy, że kolonie miały takie kraje jak Anglia, Francja, Hiszpania czy Portugalia, ale mało kto zna kolonialną przeszłość Holandii. Holendrzy byli bardzo aktywni w odkrywaniu nowego świata, wystarczy wspomnieć, że Nowy Jork nazywał się kiedyś Nowy Amsterdam - było to główne miasto holenderskiej kolonii Nowe Niderlandy na kontynencie amerykańskim. To Holendrzy odkupili Manhattan od indian, dzięki nim mamy takie nazwy jak Harlem (dzielnica NY), czy przylądek Horn. Jak już pisałem, holenderski wkład w powstanie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych wciąż jest widoczny w amerykańskiej kulturze. Mało co jednak zostało z holenderskiej kolonii Nowa Holandia założonej na terytorium dzisiejszej Australii.
Pozostałe większe holenderskie kolonie: Holenderskie Indie Wschodnie, Gujana Holenderska i Antyle Holenderskie istniały do niedawna, dopiero w 1949 roku Holenderskie Indie Zachodnie uzyskały niepodległość i utworzyły Indonezję, a w 1954 roku holenderska królowa Juliana podpisała nowy status Królestwa Niderlandów ustanawiający Holandię, Surinam (powstały z Gujany Holenderskiej) i Antyle Holenderskie krajami z autonomią wewnętrzną w ramach królestwa. W 1975 roku Surinam uzyskał niepodległość (co ciekawe, wtedy wszyscy obywatele Surinamu mogli dostać obywatelstwo Holandii - 1/3 kraju skorzystała i wyjechała do Holandii) i wtedy Holandia, chcąc pozbyć się ciągłych problemów z zamorskimi terytoriami, zaproponowała także niepodległość Antylom Holenderskim, ale te odmówiły :)
W tym momencie właśnie zmienia się status Antyli i w zasadzie przestają one istnieć. I to nie w wyniku globalnego ocieplenia :) Na Antyle Holenderskie składało się 6 wysp na Karaibach, które właśnie przez Holendrów zostały odkryte i zasiedlone. Mimo iż nie chciały przyjąć niepodległości, od roku 1983 toczyły się rozmowy na temat przyszłości archipelagu. W 1986 roku od Antyli Holenderskich odłączyła się Aruba, pozostając samodzielną jednostką w ramach Królestwa Niderlandów. Na pozostałych wyspach odbyło się referendum, na mocy którego Antyle (składające się już tylko z 5 wysp) miały się rozpaść 1 lipca 2007 na 5 terytoriów zależnych, jednak pod koniec roku 2006 odroczono decyzję do dnia 15 grudnia 2008, czyli właśnie do wczoraj - dlatego tym tematem żyją teraz media holenderskie i stąd wpis na blogu.
W tej chwili zachodzi ciekawa sytuacja, bo w ostatniej chwili część wysp zmieniła zdanie: dwie większe wyspy - Curaçao i Bonaire - staną się autonomiczne w ramach królestwa, a trzy mniejsze wyspy - Saba, Sint Eustatius i południowa część Sint Maarten - przyłączą się do Holandii. Właśnie z tym wiąże się wiele emocji - wyspy te wejdą w skład Unii Europejskiej, choć Holendrzy boją się kolejnej fali emigrantów i dlatego wprowadzają pewne regulacje i obostrzenia prawne. Mieszkańcy tych wysp protestują, nie chcąc być obywatelami drugiej kategorii, pojawiają się nawet głosy o rekolonizacji, a kolonialna przeszłość Holandii to bardzo drażliwy temat. Do tego Holandia przejmuje olbrzymie długi tych wysp, co też nie podoba się niektórym mieszkańcom kontynentu. Jeszcze inni Holendrzy twierdzą, że powinno się Antylom dać niepodległość na siłę, nie pytając nikogo tam o zdanie i raz na zawsze pozbyć się balastu (finansowego) byłych kolonii.
Na dniach Królestwo Niderlandów ma składać się z Holandii, Aruby, Curaçao i Bonaire, a sama Holandia, i co za tym idzie Unia Europejska, ma się powiększyć o trzy małe karaibskie wyspy. Co to zmienia dla Polaków? Na wakacje na Karaiby będzie można pojechać bez paszportu, z samym tylko dowodem osobistym :)
Nasuwa się także taka refleksja - mamy na świecie regiony, które pragną niepodległości, ale jej nie dostają. Mamy także takie miejsca, którym wiele razy oferowano niepodległość i olbrzymie zastrzyki finansowe, ale odmówiły. Dziwny jest ten świat.

sobota, 13 grudnia 2008

Dawno, dawno temu, żyli sobie król i królowa...

Król może nie, ale królowa żyje w Holandii także i teraz. Holandia jest monarchią dynastii Orańskiej-Nassau, co nie jest unikalne w Europie, ale dla przybysza z Polski jest to dość dziwne. Postaram się więc przybliżyć czytelnikowi holenderską rodzinę królewską. W Holandii są przeciwnicy monarchii, uważający ją tylko za niepotrzebny koszt, jednak większość narodu jest zdecydowanie za, naprawdę kochając rodzinę królewską.
Aktualnie w Holandii panuje od 1980 roku królowa Beatrycze, a dokładnie to Beatrix Wilhelmina Armgard van Oranje-Nassau. Małżonek królowej, zmarły w 2002 roku książę Claus (Jego Królewska Wysokość Claus, książę Niderlandów) nie nosił tytułu króla. Był on dość ciekawą osobą - urodził się w 1926 roku w arystokratycznej rodzinie w Niemczech, podczas II wojny światowej służył w Hiltlerjugend i Jungvolk (jako chłopiec w Niemczech w tych latach nie miał raczej innego wyjścia). Poznał księżniczkę Beatrycze w roku 1964 i młodzi zaczęli się spotykać, na początku potajemnie, choć oczywiście romans szybko wyszedł na jaw. Ważne jest tu tło historyczne - Holendrzy nie darzą sympatią Niemców, wyobraźcie więc sobie, co się działo w Holandii, gdy poddani się dowiedzieli, że następczyni tronu ma poślubić Niemca, i to tylko 20 lat po wojnie, kiedy pamięć niemieckich okrucieństw była wciąż świeża. Parlament miał ciężki orzech do zgryzienia, ale w ostatecznie wyraził zgodę na to małżeństwo i pomimo ogromnych protestów społecznych i wielu demonstracji w 1966 roku odbył się ślub. Co ciekawe, książę Claus stał się z biegiem czasu bardzo popularną i lubianą osobą i gdy umierał kilka lat temu, był naprawdę opłakiwany przez Holendrów.
W akapicie powyżej padło kilka stwierdzeń, które trzeba wyjaśnić - w Holandii następcą tronu jest zawsze najstarsze dziecko pary królewskiej, niezależnie od jego płci. To dziecko właśnie po śmierci lub abdykacji swojego rodzica zostaje odpowiednio królem lub królową, a jego małżonek/małżonka, jeśli nie pochodzi z rodziny królewskiej, będzie nosił/a tytuł książęcy. Na ślub każdego członka rodziny królewskiej zgodę musi wyrazić parlament, jeśli takiej zgody nie będzie, to dana osoba traci prawo do dziedziczenia tronu. Sytuacja taka wystąpiła całkiem niedawno - w 2003 roku książę Johan-Friso, syn królowej Beatrycze, poślubił wbrew woli parlamentu "byłą dziewczynę mafiosa" i przez to nie będzie nigdy królem. Inna sprawa, że miał na to nikłe szanse, ponieważ jest on dopiero drugim dzieckiem królowej Beatrycze. Następcą tronu w Holandii jest teraz 41-letni książę Wilhelm Aleksander, który ma już trzy córki, więc wiadomo, że po krótkim okresie panowania mężczyzny znów tron posiądą kobiety. Poprzednia królowa, Juliana, ukochana królowa Holendrów, abdykowała w 1980 roku, powróciła do tytułu księżniczki Niderlandów, wyprowadziła się z pałacu królewskiego, by wieść na wsi spokojne i skromne życie ze swoim mężem. Skromność właśnie jest cechą holenderskiej rodziny królewskiej - następcy tronu chodzą do publicznych szkół i starają się niczym nie wyróżniać od swoich kolegów, jednak nie mają lekko, bo ich wszystkie wybryki szybko trafiają do mediów.
Urodziny królowej są świętem narodowym Holandii, podczas którego odbywa się wiele uroczystości, a dla Holendrów jest to okazja do niczym nieskrępowanej zabawy. Królowa Beatrycze urodziła się 31 stycznia, co jest niezbyt fortunnym terminem do świętowania, być może dlatego właśnie złamała tradycję i nie zmieniała daty święta - wciąż urodziny królowej obchodzi się w dniu urodzin poprzedniej królowej (Juliany) - 30 kwietnia. Ja akurat przyjechałem do Holandii miesiąc po urodzinach królowej, więc niestety znam tylko relacje i opisy innych, sam nie mogę się doczekać widoku kolorowego, roztańczonego i pijanego Amsterdamu :)

wtorek, 9 grudnia 2008

Ile jest mostów w Amsterdamie?

Amsterdam, cudowne miasto kanałów, złożył niedawno wniosek o wpisanie układu kanałów w centrum na listę światowego dziedzictwa Unesco. Bardzo się zdziwiłem przeczytawszy tą informację, ponieważ byłem pewien, że co jak co, ale kanały w Amsterdamie na tej liście są od dawna. Przy okazji naszło mnie pytanie - ile jest mostów w Amsterdamie?
Kiedyś stawiałem podobne pytanie odnośnie Krakowa i - co jest niewiarygodne dla wielu - okazało się, że w Krakowie jest prawie 100 mostów. Oczywiście na Wiśle jest około 10, pozostałe są na innych rzekach płynących przez miasto.
Google podpowiada, że w Amsterdamie jest około 1300 mostów, ale znalazłem też znacznie większe liczby, nawet 2000. Najczęściej podawane informacje to: 170 kanałów i 1300 mostów, z czego 250 w ścisłym centrum. Wiele mostów, jest zwodzonych, niektóre z nich to prawdziwe cudeńka sztuki inżynierskiej, zaprojektowane tak, że jedna osoba jest w stanie własnoręcznie podnieść cały most. Oczywiście takie mosty są zabytkami i podnosi się je tylko w wyjątkowych przypadkach, na co dzień służą pieszym i rowerzystom, których w mieście nie brakuje. Co ciekawe, prawie wszystkie mosty w centrum są podpisane, każdy ma swoją unikalną nazwę, napisaną specjalnie w tym celu zaprojektowanym krojem pisma (nawiasem mówiąc ta czcionka nazywa się "Amsterdam Bridge Type").
Na zdjęciu jeden z Amsterdamskich mostów - niedaleko słynnych czerwonych latarnii. Wieża w tle to fragment umocnień Amsterdamu - dawna baszta, z której to, zgodnie z tradycją, kobiety żegnały swoich dzielnych mężów wypływających w niebezpieczne morze.

piątek, 5 grudnia 2008

Sinterklaas

Dziś 5 grudnia, czyli Sinterklaas - Mikołaj. Tak, tak - nie pomieszało mi się - w Holandii Mikołaja się obchodzi nie szóstego, a piątego grudnia. Bardzo niewielu Polaków zna niderladzką nazwę tego święta - Sinterklaas, każdy za to kojarzy amerykańskiego Santa Claus. Co ciekawe, amerykańskie imię Mikołaja pochodzi właśnie z języka niderladzkiego - tradycja ta przywędrowała do Ameryki wraz z emigrantami holenderskimi na początku XVII wieku. Od tego czasu niderlandzki Sinterklaas i amerykański Santa Claus ewoluowali oddzielnie, więc nic dziwnego, że dziś dzieli ich trochę różnic.
Najbardziej rzuca się w oczy pomocnik Sinterklaasa - Zwarte Piet (czarny Piotruś). Jest to czarnoskóra osoba ubrana w barwny kostium pazia dworskiego z przełomu XVI i XVII wieku. To właśnie Zwarte Piet wchodzi przez kominy, by wkładać prezenty do bucików wystawionych przy kominku, a nie Sinterklaas we własnej osobie. Co ciekawe w holenderskich mediach corocznie odbywają się dyskusje, czy czasem Zwarte Piet nie jest nawiązaniem do niewolnictwa (Holendrzy są bardzo przewrażliwieni na punkcie swojej kolonialnej przeszłości), na razie jednak zwycięża tradycja i na w całym kraju spotyka się dystyngowanego Sinterklaasa z jednym bądź kilkoma psotnymi i brojącymi Zwarte Pietami. Sinterklaasowi także towarzyszą zwierzęta, lecz nie są to renifery, a zwykłe siwe konie - w Holandii niczym dziwnym jest Sinterklaas jadący na koniu przez miasto. Sinterklaas przypływa do Holandii statkiem parowym, i to nie z Laponii, tylko z Hiszpanii. Za każdym razem przybywa do innego miasteczka, a jego powitanie jest pokazywane w mediach.
Druga połowa listopada i grudzień to okres bardzo widoczny w sklepach i to nie tylko dzięki dekoracjom świątecznym. W tym czasie pojawiają się słodycze typowe tylko dla świąt i niedostępne przez cały rok. Najbardziej charakterystyczne są czekoladowe literki (na zdjęciu), które są popularnym prezentem - obdarowanej osobie z reguły wręcza się pierwszą literę jej imienia. Niektóre literki mają bardzo ozdobne opakowania, nawet w formie barwnych książek, których wielkość sięga prawie 30 cm. W sklepach i na ulicach w dni handlowe można często spotkać Sinterklaasa, a towarzyszący mu Zwarte Piet w worku ma dużo drobnych ciasteczek kruidnootjes albo speculaas, które pełnymi garściami sypie do rąk przechodzących dzieci. Są to kruche i dość twarde ciastka, które ze względu na przyprawy użyte do ich sporządzenia (goździki, cynamon, imbir...) w pewnym stopniu przypominają polskie pierniki.
Zainteresowanym polecam postudiowanie Wikipedii na temat Sinterklaasa oraz Zwarte Pieta, strony te zawierają ciekawe zdjęcia tych postaci.

wtorek, 2 grudnia 2008

Plane spotting

Plane spotting (oglądanie z bliska lądujących i startujących samolotów) jest dość popularne w całej Europie, różne jest tylko podejście lotnisk do tego zjawiska. Mimo iż nie mam odbite na punkcie samolotów, lubię czasem je pooglądać z bliska. Mieszkając w Krakowie jeździłem na specjalne miejsce koło Balic, mieszkając w Holandii jeżdżę czasem pod Schiphol.
W Krakowie oczywiście władze lotniska słowem się nie zająkną o plane spotterach, a jeśli już, to tylko, że to nielegalne, niebezpieczne, że "nie da się", że rozgonić tą bandę itp. Policja i straż miejsca też robi wszystko, żeby ludziom uprzykrzyć życie - a to mandat za złe parkowanie, a to za nielegalne zgromadzenie - na każdego się znajdzie paragraf, prawda?
A jak to wygląda w Holandii? Ha - nie pisałbym o tym, gdyby to nie wyglądało zupełnie inaczej :) Tutaj lotnisko same ma specjalną stronę dla spotterów, na której podaje, gdzie są najlepsze miejsca, jak do nich dojechać, kiedy robi się najlepsze zdjęcia itp. Ba - lotnisko buduje parkingi w takim miejscu, ścieżki rowerowe, toalety, ławki, zaprasza przyczepy sprzedające przekąski - wszystko dla ludzi. Nawet jest specjalna mapa pokazująca, na których pasach aktualnie startują i lądują samoloty - żeby tylko ktoś na darmo nie przyjechał.
W ciepłą sobotę lub niedzielę koło lotniska odbywa się jeden wielki piknik - przyjeżdżają całe rodziny, choć oczywiście głównie dominują fotografowie. Co ciekawe - nie ma żadnego płotu - ludzi od pasa startowego oddziela tylko kanał i niewysoki żywopłot, dzięki czemu można zrobić takie zdjęcia jak powyżej. Słowem - kraj dla ludzi, a nie przeciwko nim. Zainteresowanym polecam relację ze spottingu na Schiphol napisaną przez dwóch polskich pasjonatów.

niedziela, 30 listopada 2008

Edukacja seksualna

Jakiś czas temu napisałem, że przestałem się tutaj dziwić, ale chyba muszę to odwołać. Po wizycie w Nemo (centrum naukowe dla dzieci i dorosłych) naprawdę jestem zadziwiony edukacją seksualną w Holandii. Nie znam szczegółów, jak się to odbywa tutaj w szkole (a na pewno jest wcześnie i porządnie), ale przybysz z zaściankowo-pruderyjnej Polski będzie zaskoczony tym, co zobaczy w Nemo.
Najpierw jednak mała dygresja - Nemo jest fantastycznym miejscem - ni to muzeum, ni park naukowy, ni plac zabaw - wszystko tu służy do tego, żeby się tym pobawić, a przy okazji sporo się nauczyć. W Polsce takich miejsc chyba nie ma, a szkoda, bo dla dzieci (tych małych i dużych) jest to raj. Są tu takie zabawki, że nawet trzydziestoletnie dzieci będą zafascynowane, a co dopiero kilkulatki :)
Ale pora wrócić do tematu - część jednego piętra Nemo jest poświęcona rozwojowi seksualności u człowieka. Fantastyczny filmik pokazuje rozwój dzieci od 6 do 16 roku życia, pokazując wszystko w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z owłosieniem łonowym dziewczynek i pierwszymi polucjami chłopców. Tuż obok jest różowa sala z wejściem ozdobionym neonem "Peep show", ale wchodzą tu wszyscy, nawet najmłodsze dzieci. W środku masa zdjęć i rysunków wyjaśniających w najdrobniejszych szczegółach sprawy rozmnażania płciowego, na monitorze film pokazuje, jak wygląda stosunek płciowy u różnych zwierząt, a w gablotkach są prezerwatywy i lalki pokazują wszystkie pozycje Kamasutry (na zdjęciu). Do tego jest kilka interaktywnych kabin, gdzie można poprzez gry i zabawy poznać strefy erogenne chłopca i dziewczynki, dowiedzieć się, jak powinien wyglądać pierwszy raz, co jest podstawą udanego seksu itp. A co jest najciekawsze? Żeby uruchomić urządzenia w tych kabinach potrzebny jest żeton, który to można dostać od obsługi, jak się okaże dokument, że ma się między 12 a 18 lat. Tak, tak - nie powyżej, ale poniżej 18 lat!
Pokażcie mi miejsce w Polsce, gdzie kilkulatkowie uczą się, co to jest orgazm, jak wygląda penis w wzwodzie, co gwarantuje udany seks i gdzie koleżanki i koledzy mają strefy erogenne! No może przesadzam, w Polsce są takie miejsca, ale są to ławki pod blokiem i strony internetowe - oba tak samo obrzydliwe i wulgarne, i tak samo wypaczające seks. W Holandii dzieci mają do tego miejsca takie jak Nemo, stworzone przez psychologów i innych specjalistów. W kraju nad Wisłą biskupi oburzają się, jak w liceum padnie słowo prezerwatywa, w Holandii nie wyjdzie się z podstawówki nie umiejąc jej nakładać. Skutek jest taki, że mimo iż średni wiek inicjacji seksualnej mniej więcej jest równy, to w całej Europie Holandia ma najniższy wskaźnik ciąż nastolatków. Nawet gdy inne kraje uznają już 16-latki jako dorosłe kobiety (i oszukując, wyrzucają z takich statystyk), Holandia licząc wszystkie dziewczęta do ukończenia 20. roku życia, wciąż ma najniższą wartość w Europie. Tutaj także najwyższy procent w Europie pierwszych razów jest z zabezpieczeniem, gdy w Polsce dziewczynki wierzą, że szklanka mleka "po" jest wystarczającym zabezpieczeniem.
Od samego początku pobytu w Holandii widzę, że dzieci tutaj są chyba najszczęśliwsze w świecie, dziś się przekonałem, że także są chyba najmądrzejsze i najrozsądniejsze, przynajmniej w kwestii seksu.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Emerytowoziki

Nie miałem zielonego, jak nazwać to zjawisko, więc stworzyłem słowo-potworka "emerytowozik" :) Chodzi o pojazd przedstawiony na zdjęciu obok, który to jest dość popularny wśród starszych ludzi w Holandii.
Na początku warto jednak podkreślić, że tutaj naprawdę widuje się starszych ludzi na ulicach - biegają, jeżdżą na rowerach, żyją bardzo aktywnie, a gdy już zdrowie nie to i członki odmawiają posłuszeństwa, to wciąż nie siedzą w domu i przy pomocy takich pojazdów korzystają z życia.
A skąd w ogóle ten temat na blogu? Otóż inspiracją do niego była niedawna informacja z holenderskiej TV, że rząd ma się zająć tematem owych pojazdów - jest ich tak dużo, że pomimo bardzo niewielkiej prędkości, zdarzają się jednak, jak to ładnie określono w TV, "incydenty" na drogach z udziałem takich wózeczków. I tu pojawił się problem - jak traktować taki pojazd? Okazało się, że nie ma żadnych przepisów regulujących te sprawy - czy emeryci mogą używać ścieżek rowerowych? Albo czy mogą wjechać do strefy ruchu wyłącznie pieszego, gdzie rowerzyści nie mogą? Czy mają pierwszeństwo, czy ustępują? Czy te wózeczki muszą mieć światła? A tablice rejestracyjne?
Kilka miesięcy temu napisałem o samochodach bez prawa jazdy, którymi to także poruszają się czasem emeryci - jest to malutki wąski pojazd, który tak naprawdę jest bardzo słabym motocyklem obudowanym plastitkiem, aczkolwiek z wyglądu przypomina spłaszczony samochód, ma cztery koła, mieści nawet do dwóch osób i zakupy. Takie pojazdy, gdy zaczęły się pojawiać w kraju także spowodowały konieczność poczynienia stosownych regulacji, choć w tych przypadkach było to proste - jest to malutki samochodzik, który nie przekracza ok. 45 km/h, dotyczą go wszystkie przepisy ruchu drogowego za wyjątkiem konieczności posiadania prawa jazdy, badań technicznych itp.
A wracając do meritum. Pojazdy jak na zdjęciu widuje się w Holandii powszechnie - w sklepach, urzędach, na ulicach. Prawie cały kraj jest przystosowany dla osób niepełnosprawnych, co przy okazji jest ogromnym ułatwieniem dla osób starszych, bo dzięki takim wózeczkom nie muszą siedzieć w domu i mogą robić wszystko to, co robiły do tej pory. Niestety, w Polsce, bywa inaczej, ludzie starsi raczej zamknięci są w czterech ścianach, czasem tylko korzystając z ławki pod domem. Wydaje mi się, że wynika to z powodów zarówno kulturowych, jak i finansowych - nie wiem, jak wyglądają dochody emerytów w Holandii, widzę natomiast, że mają zupełnie inne pomysły na życie, niż ich Polscy koledzy.

wtorek, 4 listopada 2008

Zimnica - brrr....

Ha, nie tak dawno napisałem o pogodzie. Że zimy są łagodniejsze, że mrozów tu nie ma itp. Jak dobrze pisać o zimie latem, kiedy to nie jest tak bardzo zimno i ma się przed sobą kilka nawet czasem ciepłych miesięcy :)
Z perspektywy czasu okazuje się, że jednocześnie miałem rację oraz jej nie miałem :) Wiem, że to trudne, ale już tłumaczę. Otóż rzeczywiście - jesienią i zimą w Holandii temperatura prawie nigdy nie spada poniżej zera stopni. Ale ale - pisałem już wcześniej o znacznie większej wilgotności powietrza tutaj - niestety nie pomyślałem o tym w kontekście zimy. Takie powietrze dużo, dużo prędzej odbiera ciepło niż polskie, suche. Obrazowym przykładem może być to, że w Holandii 5 stopni daje takie samo zimno jak w Polsce -5 (według mnie), a to spora różnica. I w dodatku tu prawie cały czas wieje! W końcu kraina wiatraków, prawda?
Żeby nie było, że to tylko ja tak narzekam :) Zapytałem Holendrów, jak to oni odczuwają, no i odpowiedzieli mi, że jak pojadą w zimie w Alpy, to przy -10 stopniach tam oni mniej marzną niż przy dodatniej temperaturze w swoim kraju, czyli coś w tym jest...
A jak już przy Holendrach i zimnie jestem, to muszę przyznać, że ten naród mnie fascynuje. W Polsce ja nigdy nie byłem zmarzluchem, nawet ja jako jeden z ostatnich ubierałem jakieś zimowe kurtki, czapki i szaliki. Ba, nawet przez jakiś czas się morsowałem :)
A tutaj w Holandii czasem mi wstyd :) Dojeżdżam do pracy w polarze, czapce i rękawiczkach, pozapinany pod szyję, poskurczany z zimna, a w tym samym momencie, tak samo na rowerze, przyjeżdża Holender w rozpiętej kurtce, bez czapki i rękawiczek. Tu naprawdę nie widuję ludzi w czapkach zimowych, a ja codziennie w takiej jeżdżę do pracy, bo inaczej bym zwariował chyba z zimna :) We wrześniu bywały takie dni (10-12 stopni), kiedy ja byłem w długich spodniach i zapiętym polarze i widywałem wtedy na ulicach ludzi porozbieranych, np. dziewczęta w spódniczkach i cieniutkich bluzeczkach na ramiączkach. To naprawdę trudne dla kogoś, kto nigdy nie uważał się za zmarzlucha i wręcz dumny był ze swojego "niemarznięcia" :)

środa, 15 października 2008

Po przerwie / samochody

Miałem dość sporą przerwę w pisaniu i w sumie to nie wiem dlaczego. Przypuszczam, że wynikło to z początkowej formuły tego bloga - zacząłem opisywać wszystko, co mnie tu dziwiło, a po paru miesiącach przebywania w Holandii już niewiele mnie dziwi :) Tak naprawdę wciąż mnie wiele rzeczy ciekawi i fascynuje, ale nie są one taką egzotyką, jaką były na początku.
Mogę jednak powrócić do pisania, przelewając na papier/klawiaturę wszystko, co nie występuje w krainie nad Wisłą, a co wydaje mi się interesujące. Na początek dwie uwagi o poruszaniu się samochodem. Po pierwsze - skręt w prawo wcale nie jest takim łatwym manewrem, bo przecina się podczas niego co najmniej jedną ściężkę rowerową, a jednoślad ma prawie zawsze pierwszeństwo (nawet jak nie ma pierwszeństwa, to i tak kierowca samochodu będzie zawsze winny wypadku - takie prawo). Trzeba bardzo uważać, bo w lusterku wstecznym rower nie tak bardzo rzuca się w oczy!
Drugie spostrzeżenie wiąże się z zamieszczonym zdjęciem (zrobionym w Amsterdamie) - zwróćcie uwagę na brak jakiejkolwiek barierki. Jeśli ulica biegnie nad kanałem, to nabrzeże najczęściej jest parkingiem, który czasem jest oddzielony od wody krawężnikami, ale nie zawsze! Co prawda na zamieszczonym zdjęciu samochody mają dość spory odstęp od wody, ale podczas wędrówek po Amsterdamie nierzadko zdarzało mi się znaleźć samochody, których koła były 10-15 cm od "przepaści" - pomyślcie, jak trudnym manewrem bywa tutaj parkowanie. Bardzo mnie ciekawi, ile rocznie w Holandii przytrafia się manewrów parkowania kończących się zawiśnięciem kołem/kołami nad kanałem, ale widząc, ile aut ma obce rejestracje, na pewno nie jest to taką rzadkością :)

piątek, 5 września 2008

Szkoła

Wrzesień, zaczęła się szkoła, przynajmniej w Polsce. Nie mam większego pojęcia, jak wygląda system szkolny w Holandii, więc niestety nie podzielę się tymi informacjami z czytelnikami. Natomiast muszę za to znów coś napisać o rowerach :) Na zdjęciu obok (polecam powiększenie) jest typowa nieduża szkoła w Holandii - budynek z czerwonej cegły, nad kanałem, zdala od ruchliwych ulic, za to otoczony przez rowery. Ile rowerów jest na zdjęciu? :) Około 60, ale to nie wszystkie, bo jeszcze część (niewidoczna tutaj) stoi za rogiem.
Ważny podkreślenia jest fakt, że pogoda tego dnia była dość kiepska - chwilę po zrobieniu tego zdjęcia zaczęło padać i padało prawie do wieczora. Dzień wcześniej też lało, w prognozach pogody wyraźnie wskazywano na opady, mimo to sporo dzieciarni przyjechała na rowerach do szkoły. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ładny słoneczny dzień koło tej szkoły stała setka rowerów. A szkoła naprawdę malutka, to na zdjęciu to cały budynek - klasy w Holandii na pewno są mniej liczne niż w Polsce, więc można spokojnie przyjąć, że zdecydowana większość dzieciaków (lub wręcz prawie wszystkie) przyjeżdża do szkoły rowerami. Potem z tego także nie wyrastają :)
Ciekawostką związaną z systemem edukacji w Holandii na pewno jest to, że tutaj mało kto idzie na studia. Większość Holendrów kończy średnią szkołę dającą jakieś wykształcenie kierunkowe, potem czasem robią jakieś kursy i zaczynają pracę w wieku najpóźniej 20-21 lat, choć często pracują etatowo już od osiągnięcia pełnoletności. Nieliczni idą na studia, na których i tak najczęściej pracują (bo studia są płatne!), nie ma tu więc w sumie jeszcze częstego w Polsce studiowania do 24. roku życia i zaczynania pierwszej pracy z ćwierćwieczem na karku. Już na samym początku mojego pobytu tutaj zdziwiła mnie ilośc młodych ludzi w mojej firmie - ponad połowa jest młodsza ode mnie, mimo iż niektórzy chwalą się, że w tej firmie pracują już 8 lat. No i brak studiów nie przeszkadza im w zajmowaniu nawet bardzo wysokich stanowisk.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Pływy

Kończący właśnie się weekend był typowo nieholenderski pod względem pogody - było bardzo ciepło i pogodnie :) W południe uczyłem się niderlandzkiego, po czym zmykałem nad morze, gdzie siedziałem aż do wieczora.
Plaże w Holandii są dość podobne do polskich nad Bałtykiem, też piaszczyste i bardzo ładne. Oczywiście jest kilka różnic, np. tu występuje trochę inne muszelki niż w Polsce (także dużo większe), za to nie ma tutaj w ogóle bursztynów. Plaże holenderskie są bardzo czyste, na pewno przyczyniają się do tego stojące co 10 metrów (naprawdę, nie przesadzam) kosze na śmiecie. Są tutaj też bardzo duże mewy, które czasem są tak bezczelne, że potrafią wyrwać frytkę z torebki trzymanej w ręce przez człowieka.
Ale nie o tym miałem pisać, zaciekawiło mnie coś innego - coś, czego nie uświadczy się w Polsce - pływy. Morze Bałtyckie jest małym i praktycznie zamkniętym akwenem, przez co zjawisko pływów jest to niewidoczne, za to Morze Północne jest otwarte na ocean i pływy tu są dużo bardziej widoczne. Na obrazku poniżej widać tygodniową prognozę pływów dla portu położonego najbliżej Haarlemu (Ijmuiden):


Jak widać, różnice poziomów morza przekraczają tu czasem aż dwa metry. Przypływ i odpływ z reguły występują z interwałami około 6 godzin, więc podczas jednego dłuższego posiedzenia na plaży można dokładnie cały proces obejrzeć. Dziś akurat przyszedłem na plażę tuż po kulminacji odpływu - morze było naprawdę daleko od wydm, plaża miała grubo ponad 50-60 metrów szerokości. Przez cały czas morze się podnosiło, a ze względu na to, że plaża/dno nie są tu jednostajnie pochyłe, tylko pofałdowane, proces zalewania plaży nie jest jednostajny. Z reguły pomiędzy odpływem i przypływem morze musi pokonać 2-3 "garby" piasku, za którymi są "doliny". Niecałe 2 godziny morze "wspina się" na najbliższy garb i w poziomie pokonuje wtedy jedynie metr/półtora, za to po przekroczeniu tego garbu natychmiast zalewa całą następującą po nim dolinę - wtedy w 15 minut morze zabiera 10 metrów plaży.
W południe "rozbiłem" się w odległości około 30 metrów od wody, po 4 godzinach musiałem ewakuować się w stronę wydm :)

środa, 27 sierpnia 2008

Kolejna rowerowa ciekawostka

Po krótkiej przerwie wracam do pisania. Ostatnio zmieniłem trasę dojazdu z mieszkania do pracy, według Google Earth poprzednia trasa miała 6.11 km, a nowa ma... 6.11 km :) Nowy dojazd jest dla mnie wygodniejszy - mniej skrzyżowań, mniej zwalniania, świateł, przez co prawdopodobnie szybciej pokonuję ten sam dystans. A wciąż jeżdżę wzdłuż kanałów osobnymi drogami rowerowymi.
Od niedawna codziennie dwa razy przejeżdżam przez skrzyżowanie, którego fragment uwieczniłem na zdjęciu obok. Chodzi mi o ten znak pomiędzy sygnalizatorami świetlnymi. Pomiędzy, ponieważ jeden sygnalizator umieszczony jest na "tradycyjnej" wysokości, ale dla rowerów zawsze jest drugi, mniejszy, zamontowany niżej. Żeby rowerzyści mieli większą wygodę, a co :) Znak ten nie jest do końca taki łatwy do rozszyfrowania, nawet jeśli się wie, że "tegelijk groen" oznacza "jednocześnie zielone". A o co chodzi? Przez jakiś czas po skrzyżowaniu poruszają się tylko samochody, rowerzyści mają czerwone światło (oczywiście skręt w prawo jest bezkolizyjny i nie czeka się wtedy na światłach). Po chwili samochody dostają czerwone, a rowerzyści, jednocześnie na wszystkich kierunkach, dostają światło zielone. Wygląda to dość ciekawie, mi napotykana wtedy sytuacja przypomina filmiki z sieci o skrzyżowaniach w Indiach - mianowicie w jednym momencie z wszystkich kierunków wyjeżdża ok 20-30 rowerów - każdy jedzie w inną stronę, każdy z inną prędkością i inną trasą - w końcu przez chwilę skrzyżowanie jest tylko dla rowerów, więc można jeździć, jak się chce :)
Nie muszę chyba dopisywać, że nie dochodzi do żadnych wypadków, stłuczek itp - mimo widocznego na pierwszy rzut oka chaosu, wszystko się perfekcyjnie samo organizuje - pan zwolni, pani lekko skręci i już. Rano widoczne są rowerowe "konwoje" składające się najczęściej z mamy, za którą podąża jeden lub więcej "wagoników" - starszych dzieci posiadających własne rowery. Bo młodsze dziecko oczywiście siedzi na dodatkowym siodełku przymocowanym do roweru mamy. Przy czym holenderska fantazja nie zna tutaj granic, niczym dziwnym są rowery przystosowane do jednoczesnego transportu trójki dzieci i zakupów...
Na zdjęciu widoczna jest także rogatka (szlaban) - do czego ona służy? Po prawej widoczny jest wjazd na most, oczywiście most zwodzony. W momencie, gdy most się podnosi, rogatka się opuszcza blokując wjazd. Mniej więcej raz w tygodniu przyjeżdżam do pracy kilka minut później niż planowałem, bo po drodze mam przymusowy, choć całkiem przyjemny, postój na podziwianie holenderskiej kultury i infrastruktury.

środa, 6 sierpnia 2008

Gay pride 2008

W minioną sobotę w Amsterdamie odbyła się parada Gay pride 2008 pod hasłem "We are". W paradzie uczestniczyło niecałe 100 barek wystawionych przez różne organizacje czy firmy, a także niezliczona ilość prywatnych łódek podążających za barkami. Swoją barkę przygotował magistrat Amsterdamu, reprezentacje miały też większe firmy holenderskie - największe banki, ubezpieczalnie, poczta, stacje radiowe i telewizyjne, każda z hasłem "personal pride = company pride", były także reprezentowane organizacje pozarządowe jak np. Amnesty International.
Co ciekawe, wszystko odbyło się dość skromnie, nie było żadnej golizny, czy gorszących zachowań, tylko hasła wskazywały na orientację seksualną tańczących na barkach. Większość uczestników stanowili mężczyźni, choć było kilka łódek tylko z kobietami (jedna z nich nazywała się lesboot). Całej imprezie przyglądały się tłumy mieszkańców Amsterdamu i turystów, stojąc na brzegu kanału Prinsengracht.
Na zdjęciu jedna z ciekawszych barek - diabelska, choć trzeba przyznać, że było dużo innych oryginalnych pomysłów, np. Lucky Luke, dwa święte Mikołaje, Wikingowie, Rzymianie itp :) Dzień zakończył się niezliczoną ilością imprez w amsterdamskich klubach.

poniedziałek, 28 lipca 2008

Pogoda w Holandii - część 2

Obiecałem dokończyć artykuł o pogodzie, więc dopiszę jeszcze kilka spostrzeżeń. Pisałem już, że Holandia jest bardzo wietrznym krajem, który spory procent energii elektrycznej wytwarza elektrowniami wiatrowymi. Samo to powoduje nawyki, które osobie z Polski do głowy by nie przyszły. Zauważyłem na samym początku, że kilka osób z Holandii dziwnie otwierało drzwi samochodu z wewnątrz, no ale było dużo ciekawszych wrażeń, więc nie wnikałem. Po jakimś czasie, gdy sam zacząłem jeździć samochodem po Holandii zorientowałem się, że to "dziwne otwieranie" polega na przytrzymaniu drzwi, żeby... ich wiatr nie porwał :) Wiatr może nadać drzwiom dużą siłę, z którą potem mogą uderzyć w auto stojące obok, tym bardziej, że miejsca parkingowe tu są dość wąskie. Zorientowałem się, o co chodzi, gdy raz o mało co drzwi z auta mi nie odleciały :)
Druga uwaga wiąże się z dużo większą wilgotnością w Holandii. Ja tego w ogóle nie czuję, ale faktem jest dużo większa zawartość wilgoci w powietrzu. Co się z tym wiąże? Dość przyziemne rzeczy - np. suszenie prania - okazuje się, że nie wystarczy tak ot powiesić prania, żeby wyschło :) Gdy wynajmowałem mieszkanie, troszkę mnie zdziwiło to, że na pralce stoi suszarka, no ale teraz widzę, że jest to nieodzowne urządzenie, bo pierwsze moje pranie wisiało sobie kilka dni i wciąż było mokre :) Oczywiście w upalny dzień pranie wiszące na słońcu w końcu wyschnie, ale podczas przeciętnej pogody, pranie wiszące w mieszkaniu będzie schnąć dłuuuugo.
Zauważyłem to także w łazience - w Polsce, zawsze myłem zęby suchą szczoteczką, bo przez te kilka godzin zdążyła sobie wyschnąć, tutaj myję wilgotną. W Polsce po prysznicu ręcznik po prostu wieszałem w łazience i sobie sam schnął, a tutaj muszę go specjalnie rozwieszać na kilku haczykach na otwartych na oścież drzwiach, a i tak nie wysycha zupełnie i szybko zaczyna śmierdzieć. Tydzień temu w piątek zlała mnie ulewa, wróciłem kompletnie przemoczony, mokre spodnie i polar powiesiłem na krzesłach. W sobotę wszystkie te rzeczy były tak mokre, że można je było wciąż wykręcać - w mieszkaniu podczas deszczowej pogody nigdy by nie wyschły. Całe szczęście genialne urządzenie suszarka załatwiła problem w 25 minut :)

niedziela, 27 lipca 2008

Cmentarz

Tak, tytuł trochę mało optymistyczny, ale nie pozna się kultury danego kraju nie odwiedzając choć jednego miejscowego cmentarza. Nie wiem, czy miejsce, w którym dzisiaj byłem, jest wyjątkiem, czy jest typowe dla Holandii, ale na pewno warte jest opisania. Cmentarz w zasadzie przypomina park, bo głównie dominują w nim drzewa i łąki, grobowce zajmują naprawdę niewielką część przy alejkach. Jak to oczywiście w Holandii, gdzie nawet lotnisko jest przecięte kanałami, tak też jest i z cmentarzem - przez cmentarz płyną dwa kanały. Przyzwyczaiłem się już do niesamowitego poziomu cywilzacyjnego Holandii, ale spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Przy wejściu do cmentarza znajdowało się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało bankomat. Zaintrygowany przyjrzałem się temu dokładniej i okazał się to automat, w którym można wyszukać zmarłego po jego nazwisku i w dodatku wydrukować mapkę z opisem dojścia do właściwego nagrobka. I to wszystko za darmo!
W Holandii ok. połowa obywateli to ateiści/niezadeklarowani, ponoć mniej niż w Czechach, ale motywy religijne takie jak krzyż są na mniej niż co dziesiątym nagrobku. Wszystkie groby są naprawdę bardzo skromne, na tablicach nie jest napisane, że ktoś był lekarzem, profesorem albo żoną burmistrza. Tak jak w Czechach spora część nagrobków zawiera urny, ale za to odwrotnie jak u naszych południowych sąsiadów - tutaj nigdzie nie ma zdjęć zmarłych.
Największe wrażenie na mnie jednak zrobiła kwatera dziecięca - wydzielona część cmentarza w zakolu kanału, gdzie są tylko dziecięce nagrobki. Wrażenie naprawdę niesamowite, wyobraźcie sobie malutkie nagrobki wśród pięknie utrzymanej zieleni, które są obsypane zabawkami! Niektóre tablice mają kształt ciuchci, inne kwiatka czy lalki, wszędzie samochodziki, pstrokate kubusie puchatki, wiatraczki z odpustu, ptaszki na patykach... W pewnym momencie powiew wiatru dotarł i w to osłonięte drzewami miejsce i wszystko zaczęły się poruszać - wiatraczki zaczęły się kręcić, ptaszki podskakiwać, kwiatki obracać i migotać na słońcu. Słowa niestety nie oddadzą tego, co tam czułem.

środa, 23 lipca 2008

Pogoda w Holandii

Co prawda wkrótce stuknie dopiero drugi miesiąc mojego pobytu w Holandii, ale wydaje mi się, że mam już dość obserwacji i informacji, by pisać na temat pogody. Holandia ma typowy klimat morski, za to Polska, mimo iż nad morzem oraz z wieloma rzekami, ma klimat dużo bardziej kontynentalny. Różnica polega na tym, że klimat morski cechuje się dużo mniejszymi ekstremami temperaturowymi, przynajmniej powinien :) Lata holenderskie są dość chłodne, za to zimy ciepłe. W Polsce za to są i upały, ale także i bywają silne mrozy.
Śnieg w Holandii jest chyba rzadkością. Każdy Holender jednak wie, co to śnieg, ale twierdzą, że jedynie kilka dni w roku widzą ośnieżony krajobraz, z resztą najczęściej poranki, bo do południa ten śnieg stopnieje :) Tak samo rzadkością tu są upały - temperatura powyżej 30 stopni C jest tu tak często spotykana, jak w Polsce 40 stopniowe upały - czyli rzadko. Trzeba jednak wziąć pod uwagę to, że z uwagi na dużo większą wilgotność powietrza tutaj dużo bardziej odczuwa się temperaturę, zarówno wysoką jak i niską.
Podstawową cechą klimatu holenderskiego jest jednak jego zmienność. Tutaj w ciągu jednego dnia można mieć cztery pory roku. Pogoda zmienia się tak szybko i tak często, że jakiekolwiek przewidywanie jej, nawet krótko terminowe, nie ma większego sensu. Nie wierzycie? Jem śniadanie, za oknem piękna słoneczna pogoda, wychodzę z mieszkania, schodzę po schodach, wyciągam rower, a tu już niebo pełne chmur. Nie dojadę jeszcze do pracy, a już wielka ulewa i dojeżdżam całkowicie przemoczony. Za to w pracy nie wypiję pierwszej herbaty, a znów widzę bezchmurne niebo pełne słońca. Tak samo temperatura może zmienić się nawet o 10 stopni w ciągu godziny (nie w cieniu, na słońcu). Można dojechać do morza, przemarznąć po drodze, a za pół godziny już opalać się i kąpać w morzu.
Kraina wiatraków, jak łatwo się domyślić, jest bardzo wietrznym krajem, wynikają z tego czasem dość zabawne spostrzeżenia - o tym, jak i o innych dość ciekawych spostrzeżeniach wiążących się z klimatem, napiszę już wkrótce!

poniedziałek, 14 lipca 2008

Uitgezonderd

Magiczne słowo "uitgezonderd" jest kluczem do zrozumienia mojego zachwytu nad rowerową Holandią. Oznacza ono "nie dotyczy" i występuje pod znaczną częścią znaków drogowych, jak zakaz wjazdu, zakaz/nakaz skrętu, droga jednokierunkowa itp. Centrum miasta jak to zwykle bywa jest plątniną jednokierunkowych uliczek, jednak stawiane tam znaki nie dotyczą (moto)rowerzystów. Ba, bardzo często sygnalizacja świetlna ma napis "wolny przejazd dla rowerzysty skręcającego w prawo".
Rowerzysta jest tu świętą krową mającą zawsze pierwszeństwo. Zauważyłem, że jadąc do pracy odcinek ok. 7 km, zatrzymuję się rzadziej niż co kilometr! Po prostu jadę - i praktycznie poza skrętami w lewo mam zawsze pierwszeństwo i nie zatrzymuję się nigdzie. Rowerzyści są bardzo rozpieszczani w Holandii. Jednak ma to mimo wszystko swą negatywną stronę. Skoro 60% znaków nie dotyczy rowerzystów, to można się łatwo przyzwyczaić także do nieprzestrzegania tych 40%. I dlatego powszechny na ulicach jest widok rowerów jadących pod prąd, czy na czerwonym świetle. Jednak o dziwo nie widziałem tu żadnego poważnego wypadku.
Jeszcze mała dygresja językowa - wspominałem, że niderlandzki jest stosunkowo podobny do niemieckiego i angielskiego, jednak dość często tu występujący przedrostek "uit" z niczym mi się nie kojarzył, aż zacząłem się uczyć wymowy. Otóż "uit" wymawia się "aut" i od razu nasuwa się słuszne skojarzenie z angielskim przedrostkiem "out". Jako ciekawostkę podam na koniec, że samo niderlandzkie słowo "ui" oznacza... cebulę i wymawia się je "au" :)

środa, 9 lipca 2008

Zakaz palenia

Spóźniłem się z informacją i to o ponad tydzień, ale uważam, że jest ona warta podania tutaj. Od 1 lipca 2008 w Holandii obowiązuje całkowity zakaz palenia tytoniu w barach, knajpach, restauracjach itp. Wartym podkreślenia jest słowo "tytoniu", bo marihuanę dalej można palić w coffee shopach :) Jest to swego rodzaju ciekawostka, bo dotychczas sporo osób paliło skręty zawierające mieszankę tytoniu i trawki, a teraz palenie takich mieszanych skrętów jest w coffee shopach zakazane. Teraz legalne jest palenie tylko skrętów zawierających 100% marihuany.
Swoją drogą w Holandii dość dużo osób pali papierosy - jak dla mnie zaskakująco dużo. Normalny jest widok dziewczyny jadącej na rowerze czy skuterze z papierosem w dłoni. Do tego w knajpach czy restauracjach nie było najczęściej sal dla niepalących. Teraz całe szczęście się to zmieniło i naprawdę się cieszę, że będę mógł wyjść do knajpy bez konieczności prania całej garderoby potem, niezależnie jak krótko była noszona. A dym z marihuany jest słodziutki, nie dusi i ubrania nie śmierdzą po nim :)

niedziela, 29 czerwca 2008

Tu są inżynierowie!

Zachwycałem się na samym początku infrastrukturą komunikacyjną - osobne drogi dla rowerów i autobusów. Po jakimś czasie zobaczyłem jeszcze jedną dość powszechną tutaj rzecz, która mnie zachwyciła - mosty zwodzone. Holandia jest krajem rzek i kanałów, z których większe i główniejsze są żeglowne, dlatego wszystkie mosty na nich są ruchome. Dominują mosty podnoszone najprzeróżniejszych typów, są też mosty obrotowe, na pewno też inne, ale ich jeszcze nie widziałem. Co najbardziej dziwi to to, że dość spory most szerokości ok. 15 metrów po opuszczeniu przylega do stałej części mostu w ten sposób, że szczelina ma nie więcej niż 3-5 mm - tak milimetrów, a nie centrymetrów! Bardzo często szczelina jest tak mała, że jej wręcz nie widać. Polakowi się to w głowie nie mieści :)
Każdy most wyposażony jest w budkę, z której się nim steruje, ale nikt tu nie siedzi na stałe. Nie wiem, jak działa ten system, ale chyba przepływające statki dzwonią do odpowiedniego urzędu, a tam pracownik wsiada na rower i przyjeżdża otworzyć most. Wszystko jest najprawdopodobniej za darmo.
Najciekawsze jednak zostawiłem na koniec - wyobraźcie sobie, że tu są zwodzone mosty kolejowe. Niby to nic, ale pomyślcie - jak zrobić most zwodzony na zelektryfikowanej linii kolejowej? I co najważniejsze - po takim moście opuszczonym pociąg przejeżdża rozpędzony, w ogóle nie zwalnia, nie podskakuje, nie hałasuje, absolutnie nic - jak gdyby po równiutkim stole jechał! Ciekawe ile polskich firm by odpowiedziało "nie da się", gdyby dostały do zaprojektowania taki most...

czwartek, 26 czerwca 2008

Ptasie mleczko

Na rynku nieruchomości na wynajem w Holandii dominują duże i nieumeblowane mieszkania, ja szukam czegoś niezbyt dużego i umeblowanego, dlatego też nie mam zbyt dużego wyboru. Co dwa dni przeglądałem kilka holenderskich stronek z ofertami mieszkań i bardzo się ucieszyłem, gdy pewnego dnia zobaczyłem wręcz idealne mieszkanko - nieduże, niedrogie, w samym centrum, do wzięcia prawie od zaraz, no i oczywiście umeblowane. Do tego mieszkanie miało mieć taras na dachu - nic tylko wynajmować :)
Umówiłem się na oglądanie tego mieszkania, pani pracująca w agencji pośrednictwa przyszła w towarzystwie drugiego zainteresowanego, jak się później okazało, z Rumunii. Gdy na nią czekałem, zobaczyłem na domofonie nazwisko ze swojską końcówką "ski", ale nie wiedziałem, o które mieszkanie chodzi. Okazało się, że w tym mieszkaniu są jeszcze lokatorzy, ale że na dniach się wynoszą, więc pani przepraszała za bałagan. Mieszkanie jest na piętrze, prowadzą do niego osobne schody - jak to z reguły w Holandii - strome i wąskie. Wnętrze, jak to wnętrze chyba każdego holenderskiego mieszkania - ściany białe, meble z Ikei, surowo, mało przytulnie. Mieszkanie było o tyle dziwne, że prawie w ogóle nie miało drzwi - np. brakowało drzwi do sypialni, a układ był taki dziwny, że w środku były trzy wąskie korytarzyki.
Szybko zorientowałem się, że w mieszkaniu nie ma pralki i nie ma możliwości podłączenia (swoją drogą - jak tamci lokatorzy mieszkali tam rok bez pralki?), okna wychodzą tylko na północ i w sumie na ścianę budynku obok, mieszkanie jest zaniedbane i w ogóle mi się nie podobało. No ale jeszcze chwilkę oglądałem. W kuchni przykuł moją uwagę znajomy fiolet - było to nasze swojskie ptasie mleczko Wedla :) Dokładniejsze oględziny ujawniły przepis na udziwnione naleśniki po polsku, kilka polskich książek, płyty DVD z filmami po polsku oraz inne drobiazgi.
Mieszkania tego nie wynająłem, choć lokalizacja była świetna - tuż przy deptaku odchodzącym z rynku, parędziesiąt metrów od kanału (na zdjęciu dość podobna uliczka, typowa dla centrów holenderskich miast) - niestety minusów było znacznie więcej. Całe szczęście pisząc ten tekst mam już praktycznie wynajęte inne mieszkanie, jednak opowiem o tym innym razem :)

środa, 25 czerwca 2008

Wynajmowanie mieszkania

Dziś jako wstęp do późniejszego tematu opiszę podstawowe sprawy związane z wynajmowaniem mieszkania w Holandii, a jest wiele różnic w porównaniu do Polski. Przede wszystkim w Holandii istnieje obowiązek meldunkowy i bez meldunku nic się nie uda załatwić - ani numeru BSN (taki ichni NIP), ani konta w banku, ani nic. Bez numeru BSN nie da się też legalnie pracować. Całe szczęście przepisy meldunkowe są tu rozsądne i właściciel mieszkania może swobodnie meldować i wymeldować, kogo mu się żywnie podoba - a co najważniejsze - bez potrzeby zgody tej osoby (w PL potrzebna jest zgoda człowieka, do jego wymeldowania - absurd).
Dlatego nawet krótkotrwałe wynajęcie mieszkania wiąże się z zameldowaniem pod nowym adresem i formalnościami urzędowymi z tym związanymi. Co za tym idzie, musi istnieć legalna umowa najmu, od której właściciel mieszkania płaci podatki. Praktycznie nie istnieje rynek bezpośredniego wynajmu mieszkań (chyba że bez umowy i bez meldunku u jakiegoś Turka), wszystko załatwia się przez agencje. Te agencje tutaj nazywają się makelaar i mają dość wyśrubowane ceny, do tego w ogóle mają dla Polaka dość niespotykane podejście - trzeba zapłacić, żeby w ogóle mieć dostęp do ich bazy mieszkań!
Mieszkania są drogie, w Amsterdami osiągają absurdalne ceny, poza Amsterdamem i tak ciężko wynająć umeblowane mieszkanie dwupokojowe poniżej 1000 euro miesięcznie (z mediami). Napisałem umeblowane, bo większość mieszkań na rynku jest pusta. Najgorszy jednak jest początek, bo poza prowizją dla "maklera" wpłaca się także kaucję. Załóżmy, że znaleźliśmy tanie mieszkanie, które kosztuje 900, a właściciel rząda tylko jednomiesięcznej kaucji. Wtedy nasz koszt to 900 euro + 19% vat jako prowizja dla agencji, 900 euro czynszu za pierwszy miesiąc i 900 euro kaucji, co razem daje 2871 euro na początek. Gdy jednak mieszkanie kosztuje 1000 euro, a kaucja wynosi dwa miesiące, to wtedy wyskakujemy z prawie 4200 euro (prawie 15.000 zł). Pogodzenie się z tym zajmuje Polakowi trochę czasu...

poniedziałek, 23 czerwca 2008

Trochę geografii

Jest jedna rzecz, która się rzuca w oczy przybyszowi z Polski już pierwszego wieczoru w Holandii: tu jest długo jasno. Wieczorem, kiedy w Polsce bywa już ciemnawo, nad wiatrakami świeci jeszcze słońce (na zdjęciu centrum Haarlem, zdjęcie zrobione o 21:00!). Według moich obliczeń różnica czasu wschodów zachodów słońca powinna być na poziomie ok. 1 godziny (ponad 15 stopni różnicy długości geograficznej), ale postanowiłem sprawdzić dokładniej na sieci. Według weather.com dziś w Krakowie wschód słońca był o 4:31, a zachód o 20:53. Tymczasem w Haarlem (także dzisiaj) wschód słońca był o 5:20, a zachód o 22:08.
Wyszło więc, że wschód słońca był dziś o ok. 50 minut później, a zachód później aż o 75 minut.
Cóż, takie jest dobrodziejstwo jednej strefy czasowej w większości krajów UE.
Letnie wieczory są bardzo długo jasne, ale różnica czasu uwidacznia się także w zimie, tym razem negatywnie - kiedy w Holandii ludzie jadą rano do pracy w ciemnościach, to w tym samym czasie w Polsce niebo już jest jasno-szare i jest dużo jaśniej.
Jeśli już bazujemy na współrzędnych geograficznych, to warto także wspomnieć, że Haarlem położone jest też prawie 2.5 stopnia bardziej w kierunku północy, skutkuje to tym, że latem dzień jest troszkę dłuższy, ale za to zimą jest krótszy niż w Krakowie. Dziś np. dzień był dłuższy o prawie pół godziny w porównaniu do Krakowa, ale za to dużo zimniejszy. Jednak pogoda w Holandii to temat dla niejednego wpisu na tym blogu, więc na razie na tym zakończę :)

niedziela, 22 czerwca 2008

Banki

Niedawno zakładałem konto w banku holenderskim i mogę porównać bankowość polską i holenderską. W Polsce ceniłem banki internetowe, bez wielkich pałaców w najdroższych częściach miasta, ciekawostką dla mnie było to, że w Holandii takiego banku nie ma. Tak naprawdę to od niedawna jest, ale dopiero startuje i nic tam nie działa, a do tego interfejs bankowy jest tylko po niderlandzku. Właśnie język interfejsu www był dla mnie najważniejszym kryterium. Dlatego spokojnie z rozważań odrzuciłem Postbank (bank pocztowy), także dlatego, że skojarzenia z pocztą w Polsce były wybitnie negatywne. Nie żałowałem też, że nie będę miał konta w Rabobanku (tu skojarzenia nazwy z rabowaniem jest wybitnie jednoznaczne), do wyboru miałem Fortis i ABN Amro, bo tylko te dwa banki udostępniały bankowość internetową po angielsku (a co się później okazało, Fortis niedawno wykupił ABN, więc praktycznie wyboru nie miałem :)).
Za to ciekawe jest co innego, natomiast zupełnie inny system korzystania z bankomatów. W Polsce każdy mający konto w banku musi nauczyć się długiej listy bankomatów, z których może korzystać za darmo (np. mBank pozwala wypłacać bezpłatnie w Euronecie, BZ WBK, eCard, Cach4You), a za użycie innego zostanie ukarany opłatą. W Holandii wygląda to zupełnie inaczej i reguły są jednakowe dla wszystkich banków: z wszystkich bankomatów można korzystać bezpłatnie, ale z bankomatów innych niż macierzysty bank nie można wypłacić więcej niż 250 euro dziennie - przyznacie, że jest to dość proste i wygodne.
Za to tutaj jest bardzo mało bankomatów, bo gotówkę można podejmować w sklepach. Standardem jest to, że idzie się do sklepu po "paczkę fajek i 100 euro" :) Tylko przyjezdnego z Polski może spotkać niespodzianka, bo powszechnie akceptowane są tylko karty Mastercard, gdy w Polsce raczej powszechniejsza jest Visa. Co ma więc zrobić Polak z kartą Visa? Nauczyć się na pamięć lokalizacji wszystkich 5 bankomatów w swoim mieście :)
Zakładanie konta w holenderskim banku jest dość traumatycznym przeżyciem dla kogoś, kto lubi, żeby obsługiwano go szybko i skutecznie. Po założeniu konta w banku nie można z nim nic zrobić (ani zalogować się, ani karty używać, ani nic) dopóki w systemie bankowym nie ma zeskanowanego podpisu posiadacza. A ile to trwa? A jakoś do dwóch tygodni, proszę się nie spieszyć :)

piątek, 20 czerwca 2008

Mieszkańcy Holandii to...

Na pierwszy rzut oka pytanie jest proste. Kto mieszka w Holandii? Odpowiedź "Holendrzy" też jest prawidłowa, ale w połowie czerwca 2008 nie jest to takie oczywiste :)
Właśnie trwają mistrzostwa Europy w piłce nożnej (w Holandii jest zwyczaj robienia ołtarzyków na oknach i balkonach z różnych okazji, także podczas mistrzostw, ale dokładniej o tym napiszę kiedyś indziej) i patrząc wieczorami na ulice holenderskich miast, wcale nie mamy wrażenia, że jesteśmy w Holandii. A gdzie, jak nie w Holandii? Jakieś 3000 km na wschód - w Turcji :)
Na razie Holendrzy idą jak burza i wygrywają wszystkie mecze, jednak tego tutaj nie widać. Oczywiście ulice są udekorowane na pomarańczowo (choć pomiędzy pomarańczowymi chorągiewkami widać sporo czerwonych tureckich flag), ale po meczu wygranym przez Holandię jakoś nic się nie dzieje. Holendrzy wyłączają telewizor i idą spać :)
Za to po meczu wygranym przez Turcję spać nie można za wiele - Turcy cieszą się wybitnie głośno i ekspresyjnie - standardem jest jeżdżenie ulicami z włączonym klaksonem, światłami awaryjnymi i wielką flagą turecką wystawioną przez okno. I potrafią tak jeździć parę godzin! :)
Jedno trzeba przyznać - reprezentacja Turcji nie szczędzi swoim rodakom emocji. W meczu z Czechami kilka dni temu Turcja przegrywała 0:2, żeby dosłownie po chwili prowadzić 3:2. W dzisiejszym meczu Turcja długo remisowała z Chorwacją, w 118 minucie padła bramka dla Chorwacji, 2 minuty później Turcy doprowadzili do remisu, żeby w rezultacie wygrać w karnych!
Jednak Holandia nie ma najgorzej - Turcja weszła do półfinałów i za kilka dni zmierzy się z Niemcami - oj nie chciałbym być w Niemczech podczas tego meczu - będzie to istna wojna domowa :) Ewentualny mecz Turcja-Holandia co prawda jest możliwy, ale jakoś w to nie wierzę. Poza tym chciałbym pospać :)

wtorek, 17 czerwca 2008

Do you speak English?

No właśnie, "do you speak English"? W wielu krajach jest to podstawowy zwrot, którego uczą się wyjeżdżający Polacy. Co ciekawe w Holandii jest zupełnie nieprzydatny, bo tu każdy mówi po angielsku. Ani razu nie zdarzyło mi się zapytać, czy rozmówca mówi po angielsku - po prostu zaczynałem po angielsku i otrzymywałem ładną, wyraźną i gramatyczną odpowiedź. Kiedy przypadkowo ktoś zwróci się do nas po niderlandzku, wystarczy powiedzieć "English, please" i zaraz dostaniemy to samo pytanie, tylko że zadane ładnym i gramatycznym angielskim.
Skąd się to bierze? Myślałem, że holenderskie dzieci od maleńkości uczone są jednocześnie rodzimego języka i angielskiego, ale jednak nie - większość dzieci w Holandii zaczyna naukę angielskiego dopiero w wieku 12 lat. Prawdopodobnie chodzi jednak o co innego - holenderska telewizja wszystkie zagraniczne filmy nadaje z oryginalną ścieżką dźwiękową, po niderlandzku są tylko napisy - to powoduje, że dzieci od małego osłuchują się z angielskim i potem w szkole robią bardzo szybkie postępy - mają kontakt z językiem na codzień, a nie 2x w tygodniu po 45 minut, jak uczniowie w Polsce.
No dobrze, przynam, że przesadziłem trochę - nie każdy mówi po angielsku, niektórzy (szczególnie ciemniejszej karnacji) ledwo niderlandzkiego się zaczęli uczyć, a co dopiero mówić o posługiwaniu się dodatkowym językiem. Jednak nawet ta mała grupa rozumie większość podstawowych zwrotów po angielsku. No i trudno też, żeby Turek mieszkający od paru lat w Holandii mógł wpływać na nasz obraz krainy wiatraków i tulipanów.
Ułatwieniem dla Holendrów na pewno jest to, że ich język jest w pewnym stopniu podobny do angielskiego (gramatyka jest co prawda bliższa niemieckiej, ale wiele słów brzmi podobnie do angielskich). Niestety czasem ci co bardziej pewni siebie mówiąc po angielsku, gdy brakuje im jakiegoś słowa, używają jego niderlandzkiego odpowiednika, sądząc, że po angielsku jest to na pewno jakoś podobnie :) Tak na przykład robił pan oprowadzający nas po wiatraku, choć akurat to jest historia na osobny wpis - już wkrótce!

środa, 11 czerwca 2008

Amsterdam

W sumie tu miała być spóźniona relacja z Amsterdamu, ale z powodu meczy Euro 2008 wszystko mi się poprzesuwało. W sobotę byliśmy w Amsterdamie, ale niestety tylko na kilka godzin, z których i tak większość spędziliśmy oglądając siatkarki plażowe, to znaczy siatkówkę plażową w wykonaniu młodych zgrabnych dziewcząt :)
Amsterdam mnie oczarował, choć w sumie nie potrafię dokładnie określić czym. Może atmosfera międzynarodowego tłumu wśród charakterystycznej architektury tak działa, szczególnie jak z obecnych wszędzie coffee-shopów unoszą się kłęby aromatycznego dymu :) W każdym bądź razie w Holandi jeszcze będę długo, do Amsterdamu pojadę nie raz, bo wydaje mi się, że na zwiedzenie tego miasta potrzeba minimum 4 dni, a jego życie nocne można poznawać w nieskończoność. Jednak już podczas pierwszej wizyty nie mogliśmy sobie odmówić spaceru dzielicą czerwonych latarni, kontemplując panie wystawiające publicznie swe wdzięki na sprzedaż.
Ciekawostką jest to, że w Amsterdamie kompletnie nie ma gdzie zaparkować, co rekompensują całe szczęście pociągi i rowery. Pociąg z Haarlem do Amsterdamu jedzie może 20 minut i dociera od razu do samego centrum, więc będę się poruszał tylko nim. Strajk kierowców autobusów wciąż trwa, pociągi całe szczęście jeżdżą :) W samym Haarlem są drogowskazy rowerowe "Amsterdam 13 -->", jeśli one nie kłamią, to w ciągu godzinki powinno się dojechać do stolicy, na pewno to kiedyś przetestuję.
Kupiłem dziś bilet na pierwszy powrót do Polski (za trzy tygodnie), w sumie to cieszę się, że wrócę na chwilkę, mam nadzieję, że skosztuję brakujących mi smaków, np. pierogów ruskich, mniam, mniam!

piątek, 6 czerwca 2008

Vla

Przedmiotem postu jest vla. Co to takiego? Vla jest spotykane tylko w Holandii, a poza jej granicami, nawet w siostrzanej Belgii, nie da się go kupić. Jest to zawsze wielkim zaskoczeniem dla Holendrów jadących pierwszy raz za granicę.
Vla powstaje z mleka, jajek i czegoś dodającego smak - najczęściej jest to czekolada lub wanilia i właśnie takie vla są na zdjęciu obok. Sprzedawane jest w kartonach, w smaku przypomina budyń, natomiast konsystencja jest gęstej śmietany (da się wylać z kartonu). Mimo takiego składu vla sprzedawane w sklepach nie jest takie kaloryczne :)
Vla jest podstawowym produktem sprzedawanym w holenderskich sklepach, nawet najmniejszych sklepik spożywczy, w najdalszej wiosce na obrzeżach kraju, ma co najmniej dwa rodzaje vla, w dużych miastach jest ich odpowiednio więcej, są vla o różnych smakach, vla dwukolorowe będące mieszanką czekolady i wanilii, vla z dodatkiem bitej śmietany czy owoców itp. Każda pora roku ma kilka typowych dla siebie rodzajów vla, które są tylko wtedy sprzedawane.
Vla jest też składnikiem najpopularniejszego holenderskiego deseru, zwanego vla-flip. Przygotowuje się go z vla (najczęściej waniliowego), jogurtu oraz syropu owocowego bądź owoców. Co prawda w sklepach można kupić gotowe flipy, ale wielu holendrów woli przyrządzać go samodzielnie. Z vla wiąże się dodatkowy typowo holenderski zwyczaj, wręcz rytuałem jest dokładne wyskrobywanie kartonów z resztek vla (jest dość gęste i dużo zostaje w kartonie). Każdy holenderski dom ma odpowiednie narzędzie służące do wydobywania resztek pokarmów z butelek i kartonów (jest to obowiązkowe wyposażenie kuchni) - najczęściej jest właśnie używane do vla.
Jest piątek wieczór, dojadam którąś już miseczkę vla (zamiast kolacji), jutro pewnie wycieczka do Amsterdamu. Możliwe, że nie będę często aktualizował bloga, bo zaczyna się Euro 2008! Futbol w Holandii to osobny temat, wspomnę o nim na pewno w jednym z najbliższych odcinków :)

Samochody

Będąc w Polsce można mieć czasem mylne wyobrażenia o samochodach poruszających się w zachodnich krajach, szczególnie, że nasz sąsiad, Niemcy, przoduje w dużych i ładnych samochodach.
Jak to wygląda w Holandii? Już po chwili rzucają się w oczy dwa spostrzeżenia - ja najpierw zauważyłem, że tu wszystkie samochody są małe, a chwilę później zdziwiło mnie, ile tu starych i niezadbanych samochodów. Niewielkie rozmiary samochodów można tłumaczyć problemami z parkowaniem, ale tak naprawdę to kwestia podatków. W Polsce podatki czy opłaty uzależnione są od pojemności skokowej silnika, niezależnie od jego wielkości, czyli za dwa samochody: malutki 3-drzwiowy hatchback i duże combi z tym samym silnikiem jest taka sama opłata (pomijam opłaty będące procentem wartości samochodu). Natomiast w Holandii kluczem jest waga samochodu. Dlatego tutaj nie spotyka się SUVów i aut terenowych, combi jest rzadkością, a dominują hatchbacki, widoczne też są smarty i podobne zabawki.
Holendrzy nie przywiązują dużej wagi do wyglądu samochodu. Traktują go jako normalne narzędzie pracy, to normalne, że po jakimś czasie nie wygląda jak nowy. Nie dopieszczają samochodów, często w środku jest bajzel wskazujący na półroczne wożenie worków z ziemniakami na siedzeniach na przemian z dużymi drapieżnymi zwierzętami :)
Oczywiście, że jak ktoś ma "wypasione BMW", to o nie dba. Jednak przeciętna osoba ma starego VW czy Peugeota, które naprawdę często przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy :)

Ciekawostką są samochody, na które nie trzeba prawa jazdy. Co prawda w Polsce też jest kategoria malutkich autek, które w świetle prawa są motorowerami, ale są one niewidoczne na ulicach. Tutaj natomiast dużo jest takich samochodów - w środku jest miejsce dla dwóch osób i korzystają z nich głównie emeryci. Oczywiście taki "samochód" osiąga maksymalnie 50 km/h i jechanie nim poza miasto jest kiepskim pomysłem, ale do poruszania się po mieście jest bardzo wygodny. Przykłady takich samochodów można zobaczyć np. na tej stronie.
W porównaniu z Polską widoczna jest jeszcze jedna różnica - wielu Holendrów nie ma samochodu, nawet jeśli finansowo sobie mogą na to pozwolić, bo... nie potrzebują. Mają rower, motocykl lub skuter (baaardzo tu popularne), w kraju jest fantastyczna komunikacja miejska i kolejowa. Po co Polakowi samochód? Do jeżdżenia do pracy, po zakupy czy poza miasto. W Holandi do pracy jeździ się rowerem, zakupy przywozi się rowerem ze skrzynką lub motorkiem, a poza miasto jedzie się pociągiem. Co jeszcze ludzi tutaj odstrasza od aut? Korki są powszechnością na większości holenderskich autostrad. Codziennie rano i popołudniem, w godzinach dojazdów i powrotów z pracy cały Amsterdam ring jest zablokowany, podobnie się dzieje w okolicach wszystkich większych miast w Holandii. Jest to zjawisko tak powszechne, że dwie nieznajome osoby jak o czymś rozmawiają, to o pogodzie lub o korkach :)
Koniecznie trzeba wspomnieć o skuterach i motorowerach - są tutaj bardzo popularne, ponieważ mogą jeździć po większości dróg rowerowych, co znakomicie ułatwia poruszanie się po kraju. Właśnie z powodu tego ułatwienia wiele osób zamiast samochodu wybiera właśnie skuterek. Ruch na ścieżkach rowerowych jest bardzo duży, rowerzyści i motorowerzyści często jeżdżą pod prąd, na czerwonym świetle, wyprzedzają na czwartego i piątego, poruszanie się pieszo po Holandii wymaga naprawdę oczu dookoła głowy i ciągłej uwagi.

Na zdjęciu jeden z kilku parkingów przy dworcu głównym w Haarlem. Na każdym koło 300 -500 rowerów, razem koło 2000.

wtorek, 3 czerwca 2008

Strajk kierowców autobusów


Od około tygodnia w Holandii trwa strajk kierowców autobusów. Strajkuje prawie cały publiczny autobusowy transport kraju. Co ciekawe, ten strajk ma dość ciekawą formułę, w Polsce nieznaną.
Tydzień temu związki zawodowe kierowców autobusów ogłosiły strajk, ale wszyscy pracowali, tak jak do tej pory, autobusy jeździły - nikt tego strajku nie zauważył, więc pewnie dlatego strajk nie był skuteczny :) Dlatego po tygodniu ktoś wpadł na pomysł, że może jednak warto rozszerzyć strajk o dodatkowe akcje. Nie rozumiem szczegółów akcji, ale każdego dnia kierowcy wybierają sobie kilka godzin, podczas których nie jeździ zdecydowana większość autobusów. Najważniejsze magistralne autobusy kursują, ale nie co 5-10 minut, a co 30-60, a dodatkowo kierowcy w ramach buntu nie podbijają strippenkaarten (to takie holenderskie bilety), więc przejazd podczas strajku jest gratis.
Dlaczego o tym pisz? W sumie zdarza się to w innych krajach, także w Polsce. Najbardziej dziwne dla mnie są reakcje ludzi i mediów. W Polsce strajk MPK z jednego miasta jest "news of the day" - od tego zaczynają się wszystkie wiadomości, w TV widać tłumy ludzi na przystankach narzekających, że do pracy nie dojadą, że ci kierowcy tacy źli i okropni i w ogóle. Tutaj temat strajku kierowców jest nieobecny w mediach. Ponieważ rower mi udostępniony był zepsuty, miałem dziś rano dojechać do pracy autobusem. Czekałem 35 minut na przystanku na autobus magistralny na dworzec, a z dworca dojechałem taksówką do firmy. Podczas mojego czekania na przystanek przychodzili Holendrzy, tablica normalnie pokazująca najbliższe autobusy wyświetlała informację "Z powodu strajku kursy autobusów zostały wstrzymane albo są nieregularne". Holendrzy nijak tego nie komentowali, nie krytykowali, jak z nimi rozmawiałem, to mówili mniej więcej tak: "Strajk? Hmmm, nie wiedziałam, no to pojadę rowerem. Że pada? To wezmę pelerynę" - zero złości, złorzeczenia, użalania się, po prostu całkowita akceptacja otaczającego ich świata. Całkowity luz. W sumie mają rację - nawet najmocniejsze przekleństwa na przystanku nie spowodują, że autobus przyjedzie. A złość i stres tylko skrócą życie :)
Bardzo mi się podoba ich podejście do życia, spróbuję się go nauczyć, ale nie wiem, czy mi się to uda. W końcu narzekanie jest takie polskie... :)

Aha, jaka jest przyczyna strajku? Niskie zarobki. Kierowca autobusu zarabia około 1600 euro netto miesięcznie (ok. 5500 zł) - ciężko mi ocenić, czy na warunki holenderskie to jest dużo, czy mało. Na razie nie ma wizji zakończenia strajku, bo rząd nie ugina się pod żądaniami kierowców. A Holendrzy się tym i tak nie przejmują, najwyżej pojadą do pracy rowerem :) Miasto jest otwarte dla rowerów - na zdjęciu powyżej typowy przykład - uliczka prowadząca do rynku, a przy niej charakterystyczny znak - zakaz wjazdu, nie dotyczy rowerów.

poniedziałek, 2 czerwca 2008

There ain't no such thing as a free lunch

A jednak, są darmowe lunche, przynajmniej w mojej pracy :)

Jak to wygląda? Niestety Holendrzy ciepły posiłek jadają wieczorem, w ciągu dnia są jakieś kanapki, ewentualnie ciepłe przekąski. Lunch w mojej firmie polega na tym, że od samego rana są skrzynki wypełnione bochenkami chleba najprzeróżniejszych rodzajów, a w lodówce różne wędliny, sery, pomidory, ogórki, sałata, majonezy, keczupy itp itd. Do tego owoce, soki, mleko, różne słodkie smarowidła do chlebów, posypki na chleb (tak, posypki - u nas się tym dekoruje torty, u nich kanapki) i kilka innych rzeczy, których przeznaczenia nie znam.
Jest sandwich toster, kuchenka mikrofalowa, więc na upartego można coś na ciepło też zjeść. No i oczywiście wielka maszyna, która robi 10 rodzajów kawy, 2 rodzaje czekolady i jeszcze częstuje wrzątkiem na herbatkę.
Niektórzy spryciarze już od rana coś pałaszują mając dodatkowo darmowe śniadanie, może do nich dołączę, jako że kantyna jest tuż obok pokoju, w którym siedzę.
A dla umilenia nastroju na ścianie wisi wielki telewizor, który wyświetla holenderski odpowiednik TVN24.

Tylko nie dajcie się zwieść, że to typowe w Holandii :) Wszyscy z firmy podkreślali, że jest to jedyna znana im firma w kraju dająca darmowy posiłek.

A na zdjęciu jest sklep z serami sprzedający grubo ponad setkę różnych serów, z których większość wygląda i pachnie zdecydowanie inaczej niż to, co możemy w Polsce kupić.

niedziela, 1 czerwca 2008

Jutro do pracy

W niedzielę odbyłem spacer odwiedzając zamknięte sklepy, zamkniętą informację turystyczną, zamkniętą pocztę itp :) Nawet na moment wyszło słońce i ujrzałem skrawek błękitu, ale nie było jakiejś sensacji w tym czasie na ulicach, więc pewnie nie jest to taką rzadkością w tym kraju ;)
Spacerowałem po mieście oglądając domy i mieszkania i uliczki (jedna na zdjęciu obok), specjalnie nie wziąłem roweru, żeby w spokoju się rozglądać. Zresztą rowery w obecnym tymczasowym mieszkaniu mają bardzo niewygodne siodełka, a ja już wiem, co by niektórzy pomyśleli, gdybym im powiedział, że drugi dzień w Holandii, a już mnie tyłek boli ;)
Wcześniej dużo czytałem o braku firanek w oknach, ale co się najbardziej rzuca w oczy, to wielkie okna. Tam wszystkie mieszkania mają ooooooooogromne okna, w mieszkaniu, gdzie tymczasowo przebywam, okna zaczynają się ok 60 cm nad podłogą i ciągną się do samego sufitu, poziomo idą od ściany do ściany - naprawdę wrażenie jest niesamowite, no i bardzo rozjaśnia to pokój. A firanki jednak są w oknach, co prawda rzadko, ale są. Niektórzy, szczególnie mieszkający na parterze mają zmatowione części okien, ale i tak spacerując w dzień mogłem swobodnie zaglądać do wielu mieszkań, wieczorem na pewno efekt jest dużo wyraźniejszy i prawie każde mieszkanie ma swój Truman show, czy swój teatrzyk. Co prawda najczęściej pewnie jest przedstawienie "Kilku ludzi na kanapie ogląda telewizję", ale na pewno bywają chlubne wyjątki :)
Tematem rzeka jest też "dzieci i rowery" - widziałem kilka różnych patentów na wożenie dzieci, jeden ciekawszy od drugiego. Często spotykane są rowery a'la riksza, gdzie z przodu jest skrzynia, w której można przewieźć worek ziemniaków albo czwórkę dzieci, z których każde ma swoje pasy bezpieczeństwa :) Bardzo popularne są siodełka w miejscu bagażnika, bywa coś w rodzaju siodełka na przedłużonej ramie, takie "naczepki" z siodełkiem i inne nieprawdopodobne patenty. Zastanawiam się, co by zrobili polscy policjanci widząc dzieci przewożone w drewnianej skrzynce przymocowanej do roweru, w ilości nawet sztuk cztery :)

A jutro do pracy, o 13:00 mam umówioną wizytę w urzędzie imigracyjnym czy czymś takim, gdzie mają mi wkleić naklejkę do paszportu, że jestem tu legalnie, zameldować mnie itp. Mam nadzieję, że dostanę od razu laptopa, samochód, biurko, fotelik itp. Doszły mnie już ploty na temat lunchów w tej firmie (są naprawdę ciekawe), ale szczegóły opiszę jutro, gdy to sprawdzę. Dość, że zapowiada się naprawdę interesująco!

sobota, 31 maja 2008

Pierwszy dzień


W luźnej formie spisane uwagi po pierwszym dniu w Holandii:
  • raj rowerów, tysiące rowerów na ulicach, wszędzie wydzielone drogi z pierwszeństwem
  • ludzie bardzo mili, gdy się kogoś potrąci, to uśmiecha się, a nie warczy
  • spójna i bardzo podobna do siebie zabudowa, a jednak każdy dom jest inny, nie ma przez to monotonii
  • w sklepach jedzenie tanie, nawet dla przybysza z Polski
  • dziś w PL upały niesamowite, natomiast w NL cały dzień spędziłem w zapiętym polarze, a nad morzem było tak zimno, że trzeba było się ewakuować do restauracji na gorącą czekoladę :) dodatkowo parę razy spadły pojedyncze krople deszczu,
  • nie ma na ulicy grubasów, są ludzie o różnych karnacjach, ale nie rzucają się w oczy "ciapaci" tak jak w Londynie
  • babcie 70-letnie na rowerach dzwoniły, jak za wolno jechałem i blokowałem im przejazd :)
  • do znudzenia - ta infrastruktura - drogi, ławki, płotki, trawka, wszystko - tak praktyczne i przemyślane, że Polak nie może przestać się dziwić
  • kraj łatwego, wygodnego i przyjemnego życia wśród miłych ludzi, którzy się nie spieszą
  • jadąc w stronę morza jedzie się pod górkę, wracając z morza do miasta jedzie się w dół, no cóż - życie w depresji :)
  • dziewczyny na ulicach nawet nie takie brzydkie, nie to co np. w Niemczech ;)
A na zdjęciu najsłynniejszy wiatrak w Haarlem - Adrian (Molen de Adriaan).

Zaraz po wylądowaniu

Co prawda byłem wcześniej na rozmowie o pracę w Amsterdamie, ale to było parę godzin i będąc zabrany spod lotniska do firmy i odwieziony z powrotem, nie zobaczyłem prawie nic.
Na lotnisku Schiphol wylądowałem w piątek wieczorem ściskając w ręku instrukcję dojazdu (idź w lewo, autobus 300, kup bilet do, idź prosto, drzwi numer itp). Wcześniej dużo czytałem o Holandii i wiedziałem, że tu praktycznie wszyscy mówią po angielsku, że żyje się łatwo, że dużo wody, że płasko, że raj rowerowy itp. Największym zaskoczeniem jednak było dla mnie to, że po wyjechaniu z lotniska, autobus nie jechał ulicami, tylko osobną drogą dla autobusów, która miejscami biegła w ogóle nie wzdłuż ulic! W kraju, gdzie ziemia jest tak cenna, są osobne drogi dla autobusów, osobne dla rowerów i osobne dla samochodów! A pierwszeństwo na drogach jest też w takiej kolejności - najważniejszy jest transport zbiorowy, potem rowery, a na końcu samochody. Dla przybysza z Polski jest to szok :)

Genesis

Na początku była Polska. A potem życie mnie przeniosło do Holandii. Zaczynam notowanie spostrzeżeń o krainie wiatraków, tulipanów, eutanazji, aborcji, narkotyków, rowerów i innych fajnych rzeczy ;)