wtorek, 31 marca 2009

Museumkaart

Wiele jest stereotypów na temat tego, jakie to niskie zarobki są w Polsce, a jakie wysokie za granicą, choć część oczywiście przejaskrawiona. Niektórzy pocieszają się, że co prawda w Polsce mniej się zarabia, ale za to życie jest tańsze - nic bardziej mylnego - Polska jest bardzo drogim krajem. Szczególnie drogie w Polsce są książki i ogólnie rozumiana kultura. Przykładowo - mieszkałem w Krakowie, tuż pod Wawelem, ta "kolebka polskości" powinna być szeroko dostępna dla wszystkich, jednakże jest chyba jednym z najdroższych państwowych muzeów Europy. Jednorazowe wejście na Wawel (zobaczenie wszystkich eskpozycji) osoby dorosłej kosztuje ok. 75 zł, nawet jak dzieci mają zniżki, to rodzina 2+2 za zwiedzenie Wawelu zapłaci ok. 250 zł. Co ma w tym przypadku zrobić rodzina nauczycielska spoza Krakowa, która jeszcze chciałaby zanocować w tym mieście? Chyba tylko kupić album o Wawelu na taniej książce i pokazać dzieciom zdjęcia :/
W Holandii ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej, muzea tu nie są darmowe, płaci się za wstęp najczęściej od 3 do 10 euro, ale za to Holendrzy mają możliwość nabycia karty muzealnej. Zdjęcie takiej karty widzicie powyżej, kosztuje ona 35 euro i daje wstęp przez cały rok do ponad 400 muzeów w Holandii. To mały kraj i ta liczba zawiera prawie wszystkie muzea tutaj, jedynie bardzo nieliczne (Nemo, Anne Frank Huis) nie akceptują tej karty. Wszystkie znane muzea pokazujące dzieła Vermeera, Van Gogha, Rembrandta itp oferują darmowy nielimitowany wstęp dla właścicieli takiej karty - można nawet co tydzień chodzić - dlaczego nie? Jak łatwo policzyć, taka karta może się zwrócić nawet w ciągu jednego weekendu, a ważna jest cały rok. Nic więc dziwnego, że muzea w Holandii są pełne ludzi - nie tylko turystów, spotyka się tu także często całe holenderskie rodziny - przecież to takie tanie i łatwe obcować ze sztuką.
Przypomnę z poprzedniego wpisu - 10 minut najprostszego strzyżenia męskiego kosztuje tutaj 25 euro, wstęp do praktycznie wszystkich muzeów w kraju przez cały rok - 35 euro.

czwartek, 26 marca 2009

Sauna

(zdjęcie ze strony http://www.saunavanegmond.nl/)

Dziś będzie o saunach w Holandii. Właściwie samo słowo "sauna" nie pasuje, ponieważ tak naprawde są to całe centra "SPA", ale Holendrzy nazywają te miejsca po prostu saunami.
Te większe sauny mają dość podobne zasady działania, więc można je razem opisać. Skorzystać można tylko za wcześniejszą rezerwacją, czasem grupy powyżej 4 osób są wykluczane (dla dobra i spokoju innych korzystających). Wnętrze jest podzielone na dwie strefy - szlafrokową i nagą. W strefie szlafrokowej znajduje się przede wszystkim restauracja i bar z kilkoma salami - obowiązkowe są kominki, kanapy i inne wyposażenia i dekoracje zwiększające przytulność. Tutaj też jest sala wideo, gdzie wyświetlane są filmy, pokoje masażu (płatnego dodatkowo) oraz kilka salonów z fotelami i kanapami, gdzie można odpocząć, poczytać, a nawet się zdrzemnąć. Są wyłożone czasopisma, gry planszowe, czasem są pokoje, gdzie można się położyć i ze słuchawek posłuchać relaksacyjnej muzyki. Niektóre pokoje odpoczynkowe są stylizowane np. na altankę na tropikalnej plaży itp.
Wszystkie atrakcje wodne znajdują się w strefie nagiej - tak, tu nie ma żadnych wyjątków - wszyscy bez względu na wiek, płeć, wyznanie, kolor skóry itp przebywają nago. Centralnym elementem z reguły jest niemały basen, są także jacuzzi (w tym także czasem na zewnątrz, czyli na polu). Dookoła są sauny, z reguły jedna parowa, do tego 3-4 sauny suche - każda z inną temperaturą powietrza, inną wilgotnością i innym zapachem (lawenda, mięta, cytryna itp). Najgorętsza sauna ma 95 stopni, ale da się tam wysiedzieć nawet ponad 10 minut :) W większości przypadków w ścianie sauny jest akwarium albo okno, przez które widać patio czy ogród - żeby się nie nudzić w środku.
Jest też sporo innych zabawek - beczki z lodem, lodowate "przeręble", sól do masażu skóry, gorący płytki basen z ziołową wodą do leżenia w nim i pełnego relaksu, sauny na podczerwień, "świątynia ziołowa", fontanny, w których można siąść i pomoczyć nogi, kaldarium, leżaki, masa różnych prysznicy i inne o których zapomniałem.
Niektóre sauny organizują też różnego rodzaju atrakcje, np. sesje ekstremalnego wypocenia, które są już na granicy wytrzymałości gorąca (i nawet czasem bólu), ale za to odprężenie potem jest warte wszystkich poświęceń :)
Wracając do poprzedniego tematu - nikt się tu niczego nie wstydzi, wszyscy chodzą nago, co ciekawe też nikt nie wstydzi się ewentualnych defektów urody, np. kiedyś widziałem tam kobietę po mastektomii, która niczym się nie przejmowała - pokażcie mi taki przypadek w Polsce!
Ważne jest też to, że to jest miejsce całkowicie aseksualne. Wielu Polaków czytając takie opisy wyobraża sobie "hedonistyczne orgie zgniłych moralnie imperialistów", a sauna jest po prostu miejscem, gdzie cała rodzina, czy grupa znajomych może przyjść i zrelaksować się. W regulaminach podkreślają, że żadne seksualne zachowania nie będą tolerowane i takie osoby będą natychmiast wypraszane.

A wiecie, co jest w tym wszystkim najciekawsze? Pobyt w saunie kosztuje w zależności od spędzonego tam czasu, ale z reguły od trzeciej-czwartej godziny cena nie rośnie i jest taka sama, nawet jak się tam siedzi cały dzień. Ja z reguły tam przebywam około 6 godzin, a kosztuje to mnie tyle samo, co najprostsze obcięcie włosów. Tak, tak - za cały dzień w saunie i za obcięcie włosów (męskie, bez żadnych bajerów) płacę tyle samo - około 25 euro.

czwartek, 19 marca 2009

Wstyd

Ciężko jakieś zdjęcie do tego tematu było mi znaleźć :) Dziś chciałbym napisać o uczuciu wstydu, a dokładniej to o zupełnie innych powodach do wstydu w Polsce i Holandii. Już wcześniej rzuciło mi się w oczy, że młodzież tutaj albo nie zna pojęcia "obciachu", albo je inaczej definiuje niż ich polscy rówieśnicy. Tutaj wydaje mi się, że nie jest żadnym obciachem zjeść z rodziną posiłek, iść z rodzicami na spacer czy do muzeum, nastolatka może trzymać ojca za rękę, objąć go, czy dać mu buzi - w Polsce jakoś nie widziałem takich rzeczy. W wieku 12-13 lat iść z ojcem na spacer trzymając sie za ręce to chyba największy koszmar polskiej nastolatki.
Pisałem już chyba wcześniej, że Holendrzy nie przywiązują żadnej wagi do ubioru i wyglądu - mogą iść do pracy w poplamionych i pomiętych ubraniach. Tu można mieć rozczochrane włosy, głośno siorbać, poplamić się majonezem czy keczupem - nikt nie zwraca na to uwagi i nikt się tego nie wstydzi. Można ubrać żółte skarpetki do różowych rajstop i na to niebieskie buciki włożyć - to też nie jest dziwne ani wstydliwe.
Tutaj nie ma wiele wstydliwych tematów do rozmów. Przy jedzeniu ktoś może opowiadać, że niedawno się wysterylizował i jaki to miało wpływ na jego życie seksualne - nie jest to dziwne ani wstydliwe.
W domach nie ma firanek - widać wszystko, co się dzieje. Z reguły z ulicy widać tylko pomieszczenia na parterze, gdzie wiele się nie dzieje - ludzie siedzą, jedzą lub oglądają TV, ale z okien mieszkań po drugiej strony ulicy widać wiele więcej. Mój lokalny kolega tutaj codziennie wieczorem może oglądać swojego sąsiada, który nagi idzie z łazienki do sypialni. W oknie nie ma firanki, a sąsiad się niczego nie wstydzi. Holendrzy są bardzo wyluzowani pod względem nagości, podobnie jak Niemcy, tylko że o ile dla Niemców to jest ideologia, to dla Holendrów to po prostu życie i niewymyślanie sobie problemów. Oglądalność ostatnio troszkę spadła, więc temat nagości pociągnę w następnym wpisie, ciekawe, czy będzie więcej odwiedzin ;)

piątek, 13 marca 2009

Co łączy rowery z kanałami?

Co łączy rowery z kanałami? Początkowo wydaje się, że niewiele, a jednak w Holandii obie te rzeczy czują do siebie taki pociąg, że w samym tylko Amsterdamie do kanałów trafiają 382 rowery tygodniowo. To około 21,000 rowerów rocznie, albo 55 dziennie. W skali całego kraju można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że w Holandii dziennie topi się 100 rowerów.
Większość rowerów zostaje wrzucona (ale świetny dowcip, co nie?), ale zdarza się, że rower zaparkowany tuż nad wodą przewróci się, nawet z powodu podmuchu wiatru. Ponieważ część kanałów nie dzieli od ulic nawet krawężnik, jestem pewien, że co weekend iluś rowerzystów pod wpływem kończy przejażdżkę w wodzie. O ile oni wychodzą z tego bez szwanku, to rower ginie bez śladu.
No ale co Holendrzy z tym robią? Co jakiś czas robią sprzątanie i wyławiają rowery z wody. W Holandii po kanałach pływają barki-odkurzacze, od czasu do czasu można spotkać też specjalny stateczek służący do wyławiania rowerów z wody. Na zdjęciu właśnie widzicie taki widoczek z Amsterdamu. Jest tu cały przemysł przetwórstwa rowerowego - stare rowery są odnawiane i sprzedawane dalej. Jeśli szukasz roweru knajpianego, którego nie będzie szkoda, gdy kumple dla kawału go utopią, albo jesteś na tyle roztargniony, że często zapominasz, gdzie przypiąłeś rower, to taki "refurbished bike" jest całkiem rozsądnym, i do tego tanim, pomysłem. Kto wie, może niektóre rowery przechodzą swoistą reinkarnację i kilka razy w swoim życiu zwiedzają dno kanałów?

środa, 11 marca 2009

Wspomnienie zimy - rower na lodzie

W Holandii już wiosna na całego, a jeszcze mi się zimowe tematy nie wyczerpały, więc muszę się pospieszyć ;)
Na zdjęciu obok widoczek z Haarlemu, który nie jest dość rzadki w Holandii. Jest to dość dziwny kraj, bo o ile ludzie tutaj cenią czystość i porządek, to mają ciekawy zwyczaj utylizacji niektórych przedmiotów, które po prostu porzucają w najróżniejszych miejscach. Do tych przedmiotów należą przede wszystkim rowery i choinki :)
Zaraz po świętach Holendrzy wynieśli choinki z domu, ale zamiast wyrzucać je do kosza, wielu wrzuciło je do najbliższego kanału. Może nie byłoby problemu gdyby kanały nie były zamarznięte, ale akurat tej zimy były skute lodem.
Z rowerami sprawa jest bardziej skomplikowana. W Holandii jest dużo więcej rowerów niż ludzi, wielu tubylców ma co najmniej dwa rowery. Szczególnym typem rowerów są rowery "knajpiane", które, jak sama nazwa wskazuje, służą do jeżdżenia do, a w szczególności, z knajpy. Są to najczęściej stare, zdezelowane wraki, których nikt nie będzie żałował, jeśli wylądują w przydrożnym rowie, znaczy kanale :) Na zdjęciu obok właśnie rower (zwróćcie uwagę na artystyczną alegorię tylnego koła) czeka na ocieplenie, które dokończy dzieło zniszczenia. Rowery i kanały - oba pojęcia tak bardzo związane z Holandią, mają bardzo wiele wspólnego tutaj. Szczegóły już wkrótce :)

niedziela, 8 marca 2009

Dzień kobiet w Holandii

W Holandii nie obchodzi się w ogóle dnia kobiet. Holendrzy nie znają w ogóle takiego święta, ci bardziej światowi kojarzą je (i prawidłowo) z Rosją, ale nie widzą żadnej potrzeby świętowania 8 marca we własnym kraju. Bo i po co obchodzić rocznicę strajku szwaczek w USA? :) Żeby nie było tak szowinistycznie - w Holandii nie znają także paru innych świąt, jak np. dnia dziecka (choć wydaje mi się, że dzień dziecka jest tu przez cały rok).
Początek marca w Holandii to już prawdziwa wiosna. Zdjęcie tuż obok zostało wykonane w ten weekend. Już w pierwszych dniach marca mamy tu sporo kwiatów, przede wszystkim krokusy, ale i dużo innych, których nazw po prostu nie znam. Pojawiają się też pierwsze żonkile, a już za parę tygodni zakwitną miliony tulipanów! Nie mogę się doczekać wycieczek na plantacje tulipanów :)

Mimo braku takiego święta w Holandii, wszystkim czytelniczkom składam życzenia "wszystkiego kobiecego" :)

wtorek, 3 marca 2009

Amsterdam plane crash - wspomnienie z 1992

Nie byłem świadkiem opisywanych wydarzeń, wiedzę czerpię z TV National Geographic oraz Wikipedii, ale uważam, że są dość ciekawym wspomnieniem dotyczącym Holandii. W 1992 w Amsterdamie miała miejsce katastrofa lotnicza, chyba do tej pory najpoważniejsza w Holandii i jest o tyle ciekawa, że zdecydowana większość ofiar w ogóle nie miała nic wspólnego ze spadającym samolotem, oraz że tak naprawdę nie wiadomo, ile osób zginęło i chyba nigdy dokładna liczba nie zostanie poznana.
4 października 1992 samolot cargo izraelskich linii lotniczych El Al lecąc z Nowego Jorku do Tel Avivu miał międzylądowanie na lotnisku Schiphol pod Amsterdamem. O 18:20, prawie z godzinnym opóźnieniem, po uzupełnieniu paliwa i ładunku samolot ten wystartował do drugiego etapu lotu. Tuż po starcie, o 18:27, kiedy samolot wciąż wznosił się będąc nad jeziorem niedaleko Amsterdamu, silnik numer trzy odpadł od samolotu. Zaczepy silników są projektowane w ten sposób, że w razie jakichś problemów silnik po prostu odpada nie uszkadzając niczego po drodze, niestety ten mechanizm nie zadziałał tym razem i silnik numer trzy uderzył silnik numer cztery, który też odpadł, przy okazji uszkadzając sporą część prawego skrzydła. Samolot wyładowany cargo i wypełniony paliwem miał sporo problemów, żeby lecieć mając napęd tylko na lewym skrzydle. Pierwsze podejście do lądowania awaryjnego się nie powiodło, ponieważ samolot był za wysoko i miał za dużą prędkość. Piloci musieli zrobić okrążenie, żeby obniżyć pułap lotu i zmniejszyć prędkość, niestety nie mogli skręcić w lewo nad plantacje tulipanów i tereny rolnicze, samolot mógł jedynie skręcać w prawo, więc musieli lecieć nad miastem. Żeby wytracić prędkość piloci chcieli wysunąć klapy, które wysunęły się tylko na lewym skrzydle (prawe było zbyt uszkodzone). Ta asymetria powiększyła jeszcze bardziej prawoskrętność samolotu i piloci nie byli już go w stanie kontrolować. O 18:35, samolot skierowany prawym skrzydłem w dół i lewym w górę spadł na dzielnicę mieszkalną Amsterdamu trafiając dokładnie w wieżowiec (zdjęcia na: Wikipedia). Fragment bloku od razu się zapadł, samolot był pełen paliwa, które się zapaliło.
Samolot był towarowy, na pokładzie były tylko 4 osoby (wszystkie zginęły), za to oficjalne raporty podają dodatkowe 39 ofiar śmiertelnych na ziemi. Jest to i tak mało w porównaniu ze wstępnymi szacunkami, które podawały 200 ofiar. Z uwagi na piękną pogodę tego dnia (i dość wczesną porę), większość mieszkańców była poza domem, co ich uratowało. Co ciekawe nie wiadomo, ile dokładnie osób zginęło - w zniszczonym budynku mieszkało sporo imigrantów - liczba ofiar uwzględnia tylko zgłoszone zaginięcia, co do których śledczy mieli pewność, że osoby te przebywały w budynku w momencie katastrofy. Jest niemal pewne, że było tam też trochę nielegalnych, niezgłoszonych imigrantów, których potem nikt nie szukał. Temperatura w gruzowisku przekraczała 1100 stopni, co spowodało, że z mieszkających tam ludzi nie pozostały nawet szczątki, więc nie było czego liczyć.
W porównaniu ze zdarzeniami z 1992, katastrofa Turkish Airlines z lutego 2009 jest rzeczywiście ze wszystkich miar "szczęśliwsza" (o ile można mówić o szczęściu w przypadku wypadku) - samolot spadał z dużo mniejszego pułapu, spadł na niezamieszkany teren i większość pasażerów wyszła z wraku o własnych siłach.

niedziela, 1 marca 2009

Schiphol airplane crash

Jak pewnie wiecie, kilka dni temu, w środę 25 lutego 2009 niedaleko lotniska Schiphol spadł samolot Turkish Airlines. Lotnisko niby jest w Amsterdamie, a tak naprawdę położone jest między Haarlem i Amsterdamem, a pasy startowe są tak ułożone, że często samolot ląduje w Haarlemie, po czym kołuje w stronę Amsterdamu, gdyby się dało wysiąść wcześniej, to bym miał duużo bliżej :) Ale wracając do tematu - w Krakowie jakoś mieszkałem z dala od wydarzeń wielkiego świata, a w Holandii samolot spadł na ziemię jakieś 3.5 km od mojego biura, podczas gdy ja sobie spokojnie siedziałem w pracy.
Z przyczyn oczywistych teren katastrofy jest ogrodzony i pilnowany, ale Holendrzy całe szczęście zrobili punkt widokowy dla rowerzystów. Dziś był on tłumnie odwiedzany, wśród zwiedzających wyróżniały się dwie nacje: Turcy (bo to ich samolot spadł) i Polacy (jesteśmy wszędzie), tylko że o ile Turcy nie darli się, to Polaków można było poznać po "weź mi k... Piotrek strzel fotkę, taki zajebisty wrak". Na zdjęciu powyżej widać właśnie ten samolot. Co ciekawe "wycelował" on w taki mały trójkąt pola, a kilkadziesiąt metrów wystarczyłoby, żeby samolot spadł na domy, albo na drogę. Całe szczęście, że wylądował tylko na błocie i że większość pasażerów w ogóle nie ucierpiała.
Schiphol to jeden z najruchliwszych portów lotniczych Europy, nic dziwnego, że, chcąc nie chcąc, dochodzi tutaj czasem do tragedii. Najgorszy wypadek lotniczy w historii Holandii miał miejsce 17 lat temu, opiszę go Wam już za parę dni.