poniedziałek, 17 grudnia 2012

Holendrzy rosną, czyli trochę statystyki

Lista tematów do napisania na blogu zawiera jeszcze dość sporo pozycji, ale czasu mało, wrzucę więc na razie garść statystyk z Holandii.
Holendrzy mają także swój odpowiednik GUS, który mierzy i waży wszystko i publikuje różne raporty. Czasem przeglądam je z ciekawością i ostatnio rzuciła mi się w oczy informacja, że najwyższy naród świata jeszcze bardziej rośnie. Holendrzy także tyją, co nie jest dość dziwne, a w ostatnich 20 latach bardziej rosną "wszerz" niż "wzdłuż" :) W 2011 roku średni wzrost mężczyzny w Holandii wynosił 181 cm, a kobiety 168 cm, od 1991 mężczyźni urośli o 2,1 cm, a kobiety o 0,6 cm. W tym samym czasie mężczyznom przybyło 5,6 kg, a kobietom po 3,7 kg. W 2011 przeciętny mężczyzna ważył 84 kg, a kobieta 70 kg.
Wzrosła także ilość ludzi z nadwagą i otyłych, z tym że warto zwrócić uwagę, że Holendrzy mają bardzo zaostrzone normy i u nich nadwagę ma osoba, która w wielu innych krajach mieści się wciąż w normie.
Holendrzy także żyją coraz dłużej, ale nie boją się reformować systemów emerytalnych. Teraz w Holandii przechodzi się na emeryturę w wieku 65 lat, ale ten wiek podnosi się co rok i w 2021 osiągnie 67. Przewiduje się, że w 2030 będzie to 68, w 2038 69 lat, a w 2060 nawet 71 lat i 6 miesięcy. Cały czas zwiększa się liczba ludzi starszych. Populacja po 65 roku życia podwoi się w ciągu najbliższych 30 lat. Populacja kraju wciąż rośnie, ale to w dużej mierze dzięki imigracji, choć Holendrzy mają dość wysoką dzietność na tle Europy.
Na sam koniec trochę liczb o ruchu drogowym w krainie wiatraków - poranny szczyt (około 8:00) składa się z 2.4 mln samochodów, a na wieczorny szczyt (koło 18:00) składa się aż 2.8 mln samochodów, a to wszystko w kraju, który ma niewiele ponad 16,5 mln mieszkańców! Każdego roboczego dnia 5 mln Holendrów wsiada na rowery i wykonują razem ponad 14 mln podróży rowerem. Pomiędzy 8:00 a 9:00 rano na ulicach jest więcej rowerów niż samochodów! W Holandii jest około 18 mln rowerów, czyli więcej niż mieszkańców :) Wychodzi na to, że wszyscy gdzieś jadą każdego dnia, nawet dużo starszych ludzi. Na zdjęciu powyżej właśnie taki typowy omafiets, czyli "babciny rower", choć rowery takiego designu teraz używane są także przez wielu młodych, dla których to taki nostalgiczny, "oldschoolowy" element życia :)

piątek, 9 listopada 2012

Domy na wodzie

Ponad 20% powierzchni Holandii zajmuje woda, więc nic dziwnego, że przy tak wysokich cenach gruntów niektórzy wybierają mieszkanie na wodzie. Tak naprawdę nie jest to żadna nowość. Od wielu lat ludzie posiadający barkę i świadczący usługi transportowe mieszkali na niej i nie mieli żadnego domu na lądzie. Na takich barkach wychowywały się dzieci i mieszkały całe rodziny, choć trzeba przyznać, że mieli trochę spartańskie warunki.
Kryzys mieszkaniowy lat siedemdziesiątych spowodował wypełnienie holenderskich miast i prowincji mieszkalnymi barkami. W Holandii teraz jest sporo ponad 10.000 takich domów, z czego 2500 w Amsterdamie i najbliższej okolicy. Kiedyś było to dość tanie - kupowało się starą barkę, przerabiało na mieszkanie, cumowało w mieście, podłączało prąd, wodę i już. Teraz, kiedy mieszkanie na wodzie naprawdę jest modne, jest to dość drogie i wielu ludzi na to nie stać. Amsterdam robi, co może, żeby w centrum miasta wszystkie domy na wodzie nawiązywały wyglądem do starych barek, aczkolwiek na przedmieściach można spotkać prawie normalne domy na specjalnym betonowym pływającym fundamencie.
Typowa barka mieszkalna ma długość od 14 do 30 metrów, a szerokość 2,5 do 5 metrów, powierzchnia więc waha się pomiędzy 35 a 150 m². Zacznijmy od wymienienia korzyści takiego domu - przede wszystkim ludzie cenią wolność i brak przywiązania do konkretnego miejsca. W wielu miejscach barka bywa tańsza od domu czy mieszkania w tym samym miejscu. Brak sąsiadów i bardzo duża doza prywatności są także atutami. Można sobie takim domem popłynąć na wakację. W Belgii i Niemczech jest bardzo dużo kanałów, ale niektórzy płyną na południe Francji, a prawdziwi szaleńcy potrafią przepłynąć po śródlądziu przez Bułgarię, Ukrainę czy Rosję aż nad Morze Czarne czy Kaspijskie - a wszystko to we własnym domu!
Lista wad jest bardzo długa - media na takiej barce to tylko prąd i bieżąca woda (na specjalnym elastycznym podłączeniu). Gaz jest z butli, a nieczystości trzeba gromadzić w szambie, nie można wylewać za burtę. Nie można mieć telewizji kablowej, a podłączenie do Internetu także bywa problemem. Serwisowanie czy holowanie takiej barki są dość drogie, a w centrum Amsterdamu przy najładniejszych kanałach miejsca do cumowania osiągają zawrotne ceny. Stresująca dla niektórych jest świadomość mieszkania na wodzie, dom może zacząć przeciekać, a w skrajnym przypadku zatonąć. Wiele barek ma też bardzo małą wysokość mieszkań, zdarzają się takie, gdzie sufit jest na mniej niż dwóch metrach. Zimą jest ciężko ogrzać barkę - niektórzy mają kominek na drewno, inni ogrzewanie elektryczne czy gazowe (przypominam, że gaz z butli), jednak mimo wszystko jest to drogie i dość kłopotliwe.
W Amsterdamie są specjalne hotele czy apartamenty na wodzie. Jedna z barek jest też schroniskiem dla bezdomnych kotów. Większość jednak ma stałych mieszkańców, głównie nienajmłodszych Holendrów. Kilka lat temu, szukając mieszkania, dostałem propozycję wynajmu barki. Kusiło mnie to bardzo, nie powiem, ale z powodu braku pralki i przez butle gazowe i szambo i problemy z Internetem zdecydowałem się jednak na tradycyjne lądowe mieszkanie. Po raz któryś pragmatyzm zwyciężył z romantyzmem, czasem jednak zastanawiam się, jak by to było mieszkać na wodzie.

środa, 31 października 2012

Rowerowe problemy Amsterdamu

Każdy kraj ma swoje problemy. Polska na przykład walczy z problemami zupełnie nieznanymi w innych krajach. Polskie prawo karze pijanych rowerzystów na równi z pijanymi kierowcami ciężarówek, choć oczywiście wiadomo, że potencjalna szkoda wyrządzona przez nich jest nieporównywalna. Pijany rowerzysta zagraża przede wszystkim sobie, no ale dzielne socjalistyczne państwo musi bronić obywateli przed samymi sobą. Polscy urzędnicy uważają także, że na rowerze nie da się jeździć podczas opadów deszczu lub śniegu i sezon rowerowy trwa w Polsce tylko kilka krótkich miesięcy, więc nie warto budować infrastruktury rowerowej, która przez większość część roku będzie nieużywana. Polscy policjanci także uważają, że nie można dopuścić do ruchu rowerów "pod prąd" ulic jednokierunkowych, bo w przypadku ewentualnych kolizji nie będą w stanie ustalić, kto zawinił. No cóż, niedasizm jest typowo polską chorobą. Holendrzy tego kompletnie nie zrozumieją, ale także mają swoje problemy rowerowe.
Amsterdam boryka się z nadmiarem rowerzystów. Większość ścieżek rowerowych w centrum jest za wąska i są bardzo zatłoczone. Olbrzymim problemem także jest parkowanie wielu tysięcy rowerów w pobliżu największych stacji kolejowych. Mimo iż rower zajmuje bardzo mało miejsca na drodze, zarówno, gdy się porusza, jak i gdy jest zaparkowany (wielokrotnie mniej niż samochody), to centrum Amsterdamu jest za małe, żeby pomieścić swój ruch rowerowy. Ruch, który wciąż rośnie - w ciągu ostatnich 20 lat wzrósł o 40% z 340.000 dziennych podróży rowerem aż do 490.000 teraz. Miasto także spodziewa się, że w pobliżu stacji kolejowych do roku 2020 ruch wzrośnie o kolejnych 25%. Każdego dnia w Amsterdamie pokonuje się 2 miliony kilometrów na rowerze (przypominam, że jest to miasto wielkości Krakowa, czyli nie takie wielkie).
Zatłoczone ścieżki rowerowe prowadzą do wzrostu ilości kolizji i rannych rowerzystów. Amsterdam jednak wie, że rowery są najtańszą, najzdrowszą i najefektywniejszą metodą transportu, więc ma plan, jak poradzić sobie z wyzwaniami stojącymi w najbliższych latach.
Amsterdam zarezerowował 57 milionów euro na inwestycje rowerowe do roku 2016, będą to przede wszystkim nowe parkingi rowerowe koło stacji dla 38.000 rowerów oraz co najmniej 15 kilometrów dodatkowych ścieżek rowerowych w najbardziej zatłoczonych miejscach. Miasto także zmienia swoją politykę dotyczącą projektowania dróg, do tej pory starano się godzić interesy kierowców, pieszych, cyklistów i komunikacji miejskiej, od teraz priorytetem będzie maksymalizacja miejsca dla rowerzystów. Jednak te pieniądze są inwestycją, która się szybko zwróci, bo Amsterdam szacuje, że wzrost ilości rowerzystów da roczne oszczędności 20 milionów euro na komunikacji miejskiej i kolejne 20 milionów euro na niebudowaniu infrastruktury drogowej, która w przeciwnym razie byłaby potrzebna.
Miasto także rozbudowuje sieć strzeżonych parkingów rowerowych, które za darmo przechowują każdy rower do 24 godzin, a powyżej tego czasu opłata jest 50 centów (2 złote) za dzień. Przyznam, że właśnie parkingi rowerowe są największym wyzwaniem. Koło dworców każdy skrawek jest zajęty na parkingi, buduje się wielopiętrowe parkingi, przestrzeń pod mostami (na zdjęciu) wykorzystuje się, a w przypadku braku miejsc na lądzie cumuje się na stałe barki, które mają przejąć kilka tysięcy miejsc parkingowych. W promieniu kilkuset metrów od dworców chodniki są zawalone rowerami i nie za bardzo wyobrażam sobie, gdzie miasto chce zmieścić 38.000 nowych miejsc parkingowych. Choć Holendrzy w tym przypadku są kreatywni: w Haarlemie zbudowano podziemny (czyli w tym kraju - podwodny) wielki parking rowerowy, a w Hadze podniesiono tory na estakady, a pod nimi ustawiono tysiące miejsc parkingowych. Kibicuję Amsterdamowi w rozwiązywaniu tych problemów, mając niestety smutną świadomość, że polskie miasta wydają miliony na bardzo nieefektywną infrastrukturę drogową, która i tak nie rozwiązuje żadnych problemów, a wręcz tylko generuje nowe, np. w cieniu ekranów akustycznych kwitnie przestępczość. Skoda, że polscy urzędnicy nie uczą się od bogatszych krajów, tylko powielają ich błędy. No ale podatnik za to zapłaci. Albo wyjedzie, płacić podatki w innym kraju.

sobota, 13 października 2012

Śmieci

Co zostawimy następnym pokoleniom? Można odpowiedzieć, że dług, zanieczyszczone środowisko, przeludnienie itp, ale każdy chyba się zgodzi, że na pewno swoim dzieciom i wnukom zostawimy nasze śmieci.
Warto przybliżyć trochę ten "śmierdzący" temat czytelnikom, ponieważ dziedzina ta wygląda całkowicie odmiennie pomiędzy Holandią i Polską. Dla wielu odwiedzających Holandia jest wspaniale uporządkowanym i czystym krajem, ale turyści mogą łatwo się zszokować wychodząc na ulice w dzień wywożenia śmieci. Tak - dla wielu Holendrów kontener, do którego wrzuca się śmieci o dowolnej porze dnia i nocy, jest czymś w rodzaju luksusu. W wielu miastach, w szczególności w centrach, w jeden określony dzień tygodnia śmieci po prostu wystawia się na ulicę. W miejscu, gdzie mieszkam, jest to poniedziałek. Wszystko jest oczywiście ładnie obwarowane przepisami - śmieci wystawia się na ulicę od 5:00 do 9:00 rano w dany dzień, a poza tym czasem grożą bardzo wysokie mandaty za zostawienie śmieci na ulicy. Czyste i wypieszczone holenderskie uliczki zamieniają się wtedy w slumsy, w wielu miejscowościach mewy tylko czekają na ten dzień, żeby rozrywając worki i rozrzucając śmieci na ulicy dobrać się do resztek jedzenia. Na zdjęciu obok jedna z uliczek w centrum Amsterdamu w dzień wywożenia śmieci.
A co się dzieje z tymi śmieciami później, gdy już znikną z naszego pola widzenia? W Polsce 78% trafia bezpośrednio na składowiska odpadów, 21% jest recyklingowane albo kompostowane, a 1% spalany. W Holandii liczby te są dokładnie odwrotne - 1% trafia na składowiska odpadów, 60% jest recyklingowane albo kompostowane, a 39% jest spalanych. Holendrzy ze śmieci produkują także gaz, który razem z gazem ziemnym zasila mieszkania.
W wielu miejscach są specjalne pojemniki na surowce wtórne, które są dostępne dla każdego, bo kontenery na "ogólne" śmieci są dostępne tylko na specjalną kartę, którą mają mieszkańcy pobliskich budynków. Co ciekawe Holendrzy segregują tylko makulaturę i szkło (osobno kolorowe i białe), natomiast puszki, plastiki itp wyrzucą się razem z resztą śmieci, które są potem segregowane w specjalnych zakładach (choć od niedawna w nielicznych miejscach pojawiają się pojemniki na plastik). W każdym większym sklepie są pojemniki na baterie i świetlówki kompaktowe, a butelki można oddać w dowolnym sklepie i nikt nie żąda paragonu. Co ciekawe, niektóre plastikowe butelki PET są na kaucję (25 centów).
Z czego wynikają te różnice między Polska i Holandią? Kultura narodu na pewno ma na to duży wpływ, ale także ceny gruntu - w tak gęsto zaludnionej Holandii po prosto nie opłaca się marnować terenu na wysypiska śmieci, podczas gdy w Polsce jest wciąż dużo miejsc, gdzie ziemia "nic" nie kosztuje.
Warto jednak wspomnieć, że Holendrzy wcale nie przodują w segregowaniu śmieci, Austriacy np. recyklingują albo kompostują aż 70% odpadków, a w Niemczech absolutnie nic nie trafia na wysypiska śmieci - 66% recykling i kompost, 34% spalanie. Niemcy także mają pod każdym prawie budynkiem 6-7 kontenerów na każdy możliwy rodzaj śmieci, więc tam najczęściej nie ma śmieci "ogólnych".

sobota, 6 października 2012

Rekordowo niska ilość zabitych na drogach

Ilość zabitych w wypadkach drogowych spadła w Holandii do najniższego poziomu od kilkudziesięciu lat. W latach 2010 i 2011 notowano najniższy poziom ofiar śmiertelnych od wielu lat - odpowiednio 640 i 661. Dla porównania warto dodać, że w połowie lat siedemdziesiątych, przy dużo, dużo mniejszej liczbie samochodów co roku było ponad 3000 zabitych na drogach (od roku 1972 do teraz spadek o 80%!), a pomiędzy nimi sporo dzieci, rowerzystów i pieszych. Właśnie to śmiertelne żniwo spowodowało, że w Holandii powstało tak fantastyczna infrastruktura rowerowa (polecam tutaj fantastyczny filmik, który już publikowałem na łamach tego bloga).
Niestety aż 1/3 ofiar śmiertelnych to rowerzyści, jednak aż 2/3 spośród nich miało ponad 65 lat, a 1/3 ponad 80!. Wynika stąd, że młodsi rowerzyści są relatywnie bezpieczni na holenderskich drogach, ale na starość, kiedy wzrok, słuch, równowaga, czy refleks już nie są takie same, rower staje się dość niebezpieczny. Podobny trend widać także wśród zabitych pieszych, stanowią oni trochę ponad 10% wszystkich ofiar śmiertelnych na drogach, ale pośród nich ponad 60% miało 50 lub więcej lat.
Spośród poszczególnych grup wiekowych najwięcej ginie dwudziestolatków (20-29), co ciekawe w Holandii także istnieje zjawisko "dyskotekowych" wypadków - w grupie wiekowej 15-29 lat ryzyko śmierci na drodze w piątkowy czy sobotni wieczór jest trzykrotnie większe niż pozostałej części tygodnia.
Niestety porównania Holandii do Polski w tym zakresie są dość smutne. W przeliczeniu na 1000 mieszkańców w Holandii ginie ponad dwa razy mniej osób na drogach. Piesi w Holandii stanowią trochę ponad 10% wszystkich ofiar, a w Polsce równe 33%. W Polsce ginie mniej rowerzystów, ale spowodowane jest to małą popularnością tego środka transportu. W Polsce także większy odsetek wypadków ma ofiary śmiertelne. Niestety brak dobrej infrastruktury drogowej tylko częściowo powoduje różnice pomiędzy opisywanimi krajami. Większe znaczenie ma dość kiepska kultura jazdy w Polsce oraz niestety społeczna tolerancja i przyzwolenie dla prowadzenia po alkoholu.
Na zdjęciu czteropoziomowy węzeł autostrad A4 i A12 koło Hagi o wdzięcznej nazwie "Knooppunt Prins Clausplein". Dla bardziej zainteresowanych tematem autostrad w Holandii mogę polecić wpis sprzed paru lat.

piątek, 14 września 2012

Zakazana miłość

Historia poniżej opisana wydarzyła się naprawdę i miała swój finał na opisywanych poprzednio przeze mnie wydmach.

16 stycznia 1918 urodził się w Bermesheim w Niemczech mały Etzel Meier. Jego rodzina dzieliła talenty muzyczne, ale Etzel wolał rysowanie i gotowanie. 3 września 1939 w wieku 21 lat został powołany do armii. Z powodu kiepskiego wzroku jednak nie nadawał się na żołnierza i został przydzielony jako kucharz (co mu bardzo pasowało) do jednostki, która budowała w tym czasie w Zandvoort w Holandii umocnienia Altantikwall.
Przypadek sprawił, że bardzo blisko Zandvoort, w Betnveld, mieszkała ciotka Etzela, która tu przyjechała już dawno temu po wyjściu za mąż za Holendra. Swoje przepustki Etzel spędzał u ciotki gotując dla rodziny. Ciotka nie miała dzieci, ale za to miała pokojówkę - młodziutką Perle Kruithof. Perle była piękną osiemnastolatką, jej perłowa gładka skóra, długie kasztanowe włosy, pełne usta, jasne zielone oczy i aksamitny głos sprawiły, że Etzel zakochał się bez pamięci, zaraz jak tylko ją zobaczył. Niestety Perle nie odwzajemniała uczucia. Dla budowy umocnień Niemcy zburzyli setki domów w jej Zadnvoort, żołnierze, koledzy Etzela, zachowywali się jak świnie i w jej oczach wszystko co niemieckie było okropne, brudne, chamskie i odpychające.
Etzel nie ustawał próbując zdobyć serce Perle, jednak ona cały czas go ignorowała. Gotował najwymyślniejsze potrawy dla wujostwa, częstował nimi Perle, ale ona unikała go jak ognia. Sam Etzel wydawał jej się bardzo miłym chłopakiem, jednak jego mundur reprezentował dla niej esencję zła. Perle nie czuła się także sama zbyt dobrze znęcacjąc się tak nad niewinnym chłopakiem, dlatego po wielu jego namowach zgodziła się wreszcie na spotkanie poza domem ciotki, żeby mu wyjaśnić swoją niechęć. Najszczęśliwszy na świecie Etzel kupił w Amsterdamie bardzo, bardzo drogi pierścionek i godzinami w myślach układał przemowę, którą chciał przekonać Perle, że wart jest jej miłości.
Niestety do spotkania dwojga młodych nie doszło. Niemcy zburzyli kolejne domy w Zandvoort celem budowy umocnień wojennych, w tym dom Perle, która z rodzicami i rodzeństwem wyjechała do rodziny do Groningen. Szalony ze złości Etzel przetrwał jakoś kilka tygodni, podczas których podjął decyzję. 6 października 1942, posprzątał kuchnię wojskową na błysk, uporządkował swoje rzeczy i wszedł na pole minowe. Etzel Meier, nieszczęśliwie zakochany kucharz niemieckiej armii, zginął mając zaledwie 24 lata.
Po wojnie, ciotka Etzela ze swoim mężem wyprowadziła się do Den Bosch. Ich dom w Betnveld stał jakiś czas pusty, a w latach sześćdziesiątych został przeznaczony do rozbiórki. Podczas wyburzania, pracownik z Zandvoort znalazł ukryte na poddaszu pudełko, w którym poza wieloma rysunkami pięknej dziewczyny (jeden z nich powyżej) było kilka książek kucharskich, zdjęcie młodego niemieckiego żołnierza, kilkanaście listów miłosnych oraz zaklejona koperta bez adresu, ale za to z narysowanym na niej pierścieniem. Zaniósł te przedmioty do domu i pokazał swojemu synowi Victorowi, który otworzył kopertę i znalazł w niej mapę pokrytą wojennymi ikonami (czaszka, czołg, bomba, hełm itp), na mapie było także kilka numerów. Victora bardzo to zaciekawiło, zdołał skontaktować się z ciotką Etzela, która mu opowiedziała historię Etzela i Perle, przez wiele lat jednak nie udało mu się odszyfrować mapy.
Latem 1973 Victor domyślił się, że numery na mapie odnoszą się do pewnych miejsc na okolicznych wydmach, a Etzel, zanim wszedł na pole minowe, ukrył pierścionek i narysował mapę do skrytki. Po bardzo długich i żmudnych poszukiwaniach w końcu odnalazł skrytkę i w niej pierścionek. Bardzo podekscytowany opisał całą historię w lokalnej prasie, jednak nie znalazło to odzewu. Victor wciąż mieszka w Zandvoort i przechowuje skarb Etzela.

poniedziałek, 10 września 2012

Amsterdamse waterleidingduinen

Amsterdamse waterleidingduinen to, w troszkę wolnym tłumaczeniu, wydmy zaopatrujące Amsterdam w wodę, a jednocześnie jedno z najprzyjemniejszych miejsc w okolicy tego miasta.
Wydmy te znajdują się na południe od miasta Zandvoort, tuż przy plaży, jakieś 25 km na zachód od Amsterdamu. Położenie blisko morza nie ma jednak dużego znaczenia, bo obszar ten jest zasilany przez wody Renu, które następnie ulegają naturalnemu oczyszczaniu przepływając przez piasek.
Wodę stąd zaczęto pobierać już w 1853 roku i od tej pory obszar ten zaopatruje Amsterdam w wodę, która, jak twierdzą amsterdamczycy, jest bardzo smaczna. W tej chwili jest to ogromny (3400 ha) rezerwat przyrody, w którym żyje bardzo wiele gatunków zwierząt. Dla ludzi jednak najważniejsze jest to, że można tam przebywać od wschodu do zachodu słońca i, poza kilkoma wyraźnie oznaczonymi i ogrodzonymi obszarami, nie trzeba trzymać się ścieżek - można chodzić na przełaj przez las, wydmy, łąki, gdzie tylko wyobraźnia czy strzałka GPS zaprowadzi. Mieszka tam dużo saren i jelenii i z uwagi na to, że nie mają tam naturalnych drapieżników, a ludzie im nie szkodzą, to nie boją się tak bardzo turystów i czasem można je naprawdę blisko podejść. Powyżej właśnie zdjęcie z takiego oto spotkania.
Na teren wydm nie można wchodzić z psami, rowery także należy zostawić przy wejściu. Wchodząc uiszcza się niewielką opłatę (1.50€ za osobę na dzień), ale regularni bywalcy mogą kupić kartę zapewniającą darmowe wejście przez cały rok. Jako że większość ludzi (których tu przychodzi milion rocznie) trzyma się jednak brukowanych ścieżek, to schodząc z nich można znaleźć się sam na sam z przyrodą nie widząc nikogo wokół siebie, co w Holandii jest naprawdę rzadkością. Jedynie przelatujące nad głową samoloty z położonego niedaleko lotniska Schiphol przypominają, że daleko od cywilizacji nie uciekliśmy.
Obszar ten był intensywnie wykorzystywany przez Niemców podczas budowy Atlantikwall, dlatego wciąż można tu zobaczyć bunkry i resztki dawnych umocnień. Z tym terenem wiąże się także historia pewnej zakazanej miłości, o której napiszę już wkrótce.

środa, 5 września 2012

Kilka ciekawostek holenderskich

Sezon ogórkowy niby się skończył, ale wciąż spektakularnych tematów brak, więc dziś będzie tylko garść ciekawostek z Holandii.

Serwis Hyves, będący taką holenderską naszą-klasą, zakończył niedawno swoje działanie. Główna strona przypomina teraz typowy portal z wiadomościami. Co prawda po zalogowaniu się wciąż widać jakieś rachityczne newsy od znajomych, ale od dawna praktycznie nikt z tego nie korzysta. Co ciekawe, Hyves kilka lat temu był technologicznie dużo lepszy od facebooka, jednak mimo to nie dał rady. Czy taki sam los czeka www.nk.pl?

Sporo holenderskich miast było poprzecinanych kanałami, z których niektóre w ciągu ostatnich 150 lat zostały zasypane i zamienione na ulice. W wielu miejscach są ulice wciąż noszące nazwy odwołujące się do istniejących tam kiedys kanałów. Na fali bardzo aktywnego trendu wyrzucania samochodów z centrów miast i udostępniania terenów ludziom wiele miast rozważa ponowne wykopanie kanałów. A co jeśli ten projekt okazuje się za drogi? Kilka lat temu miasto Drachten za namową miejscowego artysty postanowiło przypomnieć, że w miejscu jednej ulicy był kiedyś kanał, polecam fantastyczne zdjęcia.

Dla miłośników architektury oraz dla ciekawych, jak wyglądają holenderskie miasta polecam dwa bardzo ciekawe wątki na skyscrapercity.com: Holandia - Architektura współczesna oraz Holandia - Śmietnik lat '80.

A na koniec coś z branży reklamowej - holenderska instytucja dbająca o jakość wody chciała przekonać ludzi, żeby nie sikali do kanałów podczas dnia królowej. Zobaczcie, co z tego wyszło:

sobota, 4 sierpnia 2012

Gay pride 2012

Jak co roku na początku sierpnia w Amsterdamie odbyła się parada gejów, Gay pride opisywałem już w roku 2008. Przez następne 3 lata jakoś zawsze coś mi wypadało w tym czasie, ale w końcu w tym roku udało mi się paradę powtórnie zobaczyć.
Niewiele się zmieniło, w paradzie uczestniczyło 80 barek przygotowanych przez różne firmy czy organizacje. Jak zwykle płynął amsterdamski magistrat, były reprezentowane także inne miasta kraju, holenderska poczta, kolej, banki, armia, policja, straż pożarna, służba zdrowia, uczelnie oraz różne firmy, knajpy, sklepy z branży, czy nawet kluby studenckie czy sportowe (pierwszy amsterdamski klub tenisowy dla gejów).  Firmy, które z różnych powodów nie chciały wystawiać swojej barki zrobiły jedną wspólną pod hasłem "I can be myself @ work". Na zdjęciu obok właśnie widać loga z tej barki, które należą do wielu megakorporacji.
Mi się podobały przeróbki różnych haseł, które w tym roku zwracały moją uwagę, np. były fast-foody, które menu "take away" zmieniły na "take a-gay", holenderska kolej swoje hasło "ga mee" (jedź z nami) zmieniła na "gay mee", a królewskie linie lotnicze KLM (wymawiane z angielska "kej-el-em") na czas parady stały się "GayLM", czyli "gay-el-em".
Kilka innych barek rzuciło mi się w oczy, jedna nosiła logo YouTube, co jest dość ciekawe, bo jeśli Google chciało wziąć udział w paradzie, to dlaczego nie jako Google, a tylko jako jedna ze swoich wielu usług? Ciekawa była też barka Gay 50+ z "seniorami", na jednej z łódek widziałem człowieka trzymającego polską flagę, ale najbardziej przykuła moją uwagę barka turecka podkreślająca, jacy to Turcy są oświeceni, tolerancyjni wobec swoich gejów, co brzmi dość ironicznie biorąc pod uwagę, że w wielu krajach muzułmańskich homoseksualizm jest karany śmiercią, niezależnie z której strony prezerwatywy się jest :)

czwartek, 19 lipca 2012

Holenderska rodzina

Polakowi mającemu wiedzę o świecie głównie z mediów, w szczególności z tak zwanych prawicowych, może się wydawać, że Polska jest ostoją wartości rodzinnych, a ten zgniły zachód to już dawno zapomniał, czym jest prawdziwa rodzina. Co ciekawe, wielu o tym się wypowiada, a nikt nie definiuje, co to są te wartości rodzinne. Z kontekstu wypowiedzi rozumiem, że wartości rodzinne to skrajna homofobia, nietolerancja i wychowywanie dzieci w nienawiści do wszystkich, którzy choć troszkę się różnią. Jeśli to rozumowanie jest słuszne, to muszę tylko potwierdzieć, że w Holandii nie ma takich wartości rodzinnych. Ale jakie są rodziny holenderskie?
Niestety muszę trochę rozczarować - w kraju z legalną eutanazją, marihuaną i gejowskimi małżeństwami - typowa rodzina to małżeństwo kobiety i mężczyzny, najczęściej posiadające dzieci - nuda, żadnych ekscesów, prawda? Tak naprawdę modele rodziny są dość podobne do polskich i także zmieniają się dość szybko, choć Holandia jest zawsze o parę kroków do przodu.
W Holandii jest teraz ponad 3.4 mln rodzin (nie uwzględniając ludzi mieszkających samotnie - singli czy wdowców), z czego 2.3 mln mieszkających z choć jednym dzieckiem młodszym niż 25 lat. Coraz więcej rodzin nie posiada ślubu, w grupie rodzin z dziećmi do 5 lat aż jedna czwarta nie zawarła małżeństwa (10 lat temu była to tylko jedna ósma). Co ciekawe wielu z tych rodziców prędzej czy później legalizuje swój związek czy to podpisując umowę registered partnership (geregistreerd partnerschap) u notariusza, czy też wstępując w tradycyjny związek małżeński. Sporo z tych małżeństw później się i tak rozpada, jedna czwarta pełnoletnich dzieci mieszkających wciąż z rodzicami mieszka tak naprawdę tylko z jednym rodzicem. Może to jest powodem, dlaczego młodzi Holendrzy nie chcą brać ślubu? :)
Holandia za to bije na głowę Polskę dzietnością, w Polsce współczynnik dzietności jest około 1.31, co daje Polsce 209 miejsce na świecie, na 222 kraje, w których prowadzone są takie statystyki. Holandia z wartością 1.78 plasuje się ponad 50 miejsc wyżej. 18% rodzin w Holandii ma trójkę dzieci lub więcej.
A co z tymi słynnymi gejowskimi małżeństwami? Zostały zalegalizowane 1 kwietnia 2001 i w następnych miesiącach zawarto dość sporo takich ślubów (2500 do końca roku 2001), ale potem nastąpił szybki spadek. Obecnie jest kilkaset takich ślubów rocznie na około 100 tysięcy "tradycyjnych" - czy taki mały ułamek jest rzeczywiście warty tylu kłótni w Polsce? I tak w Polsce związki partnerskie osób tej samej płci zostaną wprowadzone w ciągu najbliższych 3-5 lat.
Na sam koniec wrócę jeszcze do wartości rodzinnych - uważam, że Holandia jest dużo bardziej rodzinnym krajem od Polski, choć to się nie mieści w głowach wielu politycznych oszołomów. W Holandii bardzo często wieczorem cała rodzina zasiada razem do posiłku, a dla nastolatków spędzenie weekendu wspólnie z rodzicami wcale nie jest obciachem.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Reklamy w holenderskiej TV

Wieczna rywalizacja pomiędzy Holandią i Niemcami jest często wykorzystywanym tematem reklam w telewizji holenderskiej. Najlepsza była chyba seria reklam McDonalds:


Ten sam motyw został powtórzony także do pomalowania ambasady Portugalii kilka dni później. Niestety nie znalazłem na youtube ostatniej reklamy z serii, która fantastycznie pokazuje dystans do siebie Holendrów. Ci sami trzej goście, co pomalowali ambasady, po odpadnięciu Holendrów z mistrzostw przychodzą ze szmatami i zaczynają czyścić budynek :)
Co ciekawe, McDonalds puszczał także podobną tematycznie reklamę w Niemczech:

A wypowiadane przez ambasadora niemieckiego "scheisse" ma swoje źródło w tej reklamie sprzed paru lat:

Bardzo ciekawa była też w tym roku reklama, w której piwo otwiera się do melodii hymnu narodowego:

W Polsce byłoby to nie do pomyślenia, zaraz środowiska narodowo-socjalistyczne by zaczęły truć o profanacj. A w Holandii jakoś przeszło to bez echa - i dobrze, stres i nerwy bardzo źle działają :)

niedziela, 17 czerwca 2012

Holandia do domu!

Największa niespodzianka (do tej pory) piłkarskich mistrzostw Europy - Holandia, wicemistrz świata sprzed dwóch lat, wraca do domu po trzech przegranych meczach. Polska też z grupy nie wyszła, ale ma za to na koncie dwa remisy i nie startowała z bagażem tytułu wicemistrza świata, Holandia za to pech za pechem - zaczęli od Danii, która jako najsłabsza drużyna w grupie miała być łatwym kąskiem, ale potknęli się na nich i, o dziwo, przegrali. Drugi mecz z Niemcami był raczej formalnością, bo raczej mało kto spodziewał się zwycięstwa pomarańczowych, choć remis był w zasięgu. No i dzisiejszy mecz z Portugalią, mecz o wszystko, zaczął się bardzo ładnie, bramką Holendrów, ale potem najdroższy piłkarz świata, Ronaldo, który do tej pory w mistrzostwach nie udzielał się zbyt wiele, nagle obudził się i skutecznie pogrążył Holendrów strzelając im dwa gole.
Cały naród załamany i zasmucony, co ciekawe nawet zaangażował się nasz kotek - urodzony w Holandii, wychowany także tutaj, choć przez Polaków - zawsze ignorował telewizor, aż nagle podczas pierwszego meczu Holandii (z Danią) zaczął pocieszać Snijdera po straconej bramce. Kotek później jednak stracił jakąkolwiek nadzieję i skutecznie ignorował następne mecze pomarańczowych :)
Holendrzy mieli wielkie oczekiwania, na bazę wybrali fantastyczne miejsce - hotel Sheraton w Krakowie, nad Wisłą, tuż koło Wawelu. Holenderska telewizja założyła studio na dachu innego pobliskiego hotelu, codziennie pokazując widoczki z Krakowa. Moi koledzy z pracy dopytywali się mnie o szczegóły dojazdu do Gdańska, gdzie chcieli zobaczyć półfinał, masa uliczek w Holandii została udekorowana na pomarańczowo, a sklepy zasypane piłkarskimi gadżetami. Nawet po przegranej reklamy wciąż pokazywały piłkarzy Oranje strzelających gole :)
Co ciekawe za bardzo nie mają na kogo zwalać winy - obecny trener reprezentacji, Bert van Marwijk, zapewnił im wicemistrzostwo świata dwa lata temu, a w eliminacjach do obecnych rozgrywek drużyna radziła sobie świetnie, zdobywając 27 punktów dzięki wygraniu 9 meczy i przegraniu tylko jednego. Więcej punktów, bo 30, zdobyli tylko Niemcy, którzy wygrali wszystkie 10 meczy.
Bardzo kreatywne były niektóre reklamy telewizyjne, w Holandii zresztą od lat w reklamach podkreśla się ich odwieczny kompleks względem Niemców. Najciekawsze były chyba reklamy McDonalndsa, ale o tym już w następnym wpisie :)

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Euro 2012 w Holandii

Polscy czytelnicy pewnie doskonale wiedzą, o czym piszę, bo Polska zwariowała na punkcie organizowanych przez siebie mistrzostw. W Holandii regularnie ludzie przeżywają pomarańczową gorączkę podczas mistrzostw piłkarskich. Ulice udekorowane na pomarańczowe, w wielu miejscach ponaklejane piłki, hasła "Hup Holland, Hup" itp. Jadąc do pracy codziennie mijam przed jednym z domów bramkę będącą rodzajem ołtarzyka - flagi szesnastu krajów, zdjęcia zawodników i tysiąc pomarańczowych elementów.
Przedwczoraj Holandia przegrała swój pierwszy mecz ze słabszą (według wielu) Danią, Holendrzy podchodzą do tego spokojnie, nie denerwują się, nie szukają winnych, może tylko mniej imprezują. Niestety ja już wiem, że jakiekolwiek Polskie niepowodzenie będzie okupione tysiącem analiz, każda obwiniająca kogo innego. No a oczywiście za sukcesy polskiej reprezentacji to odpowiada papież, bo nie kto inny.
Mimo iż Holendrów ogarnia wielka gorączka i szaleństwo, to podchodzą do rezultatów ze spokojem. Za to bardzo miło ogląda mi się holenderską telewizję publiczną, ponieważ główne studio mistrzostw znajduje się w Krakowie, tuż pod Wawelem, na dachu jednego z hoteli. Jest to piękne miejsce, z którego widać Wisłę, dwa mosty no i oczywiście Wawel. Codziennie są zaproszeni inni goście, telewizja pokazuje także o nich reportaże, co robili w Krakowie, bardzo dużo swojskich widoczków! Polska przedstawiana jest jako normalny i całkiem atrakcyjny kraj, na pewno nie ma się czego wstydzić!

czwartek, 31 maja 2012

Orkiestra rowerowa

Jedną z najciekawszych atrakcji tegorocznej parady kwiatów Bloemencorso była orkiestra rowerowa. Orkiestra dołączyła do parady na ostatnie kilka kilometrów trasy. Warto wtrącić słowo wyjaśnienia - parada składa się z ok. 20-30 platform przedstawiających różne konstrukcje udekorowane kwiatami, a między platformami w paradzie idzie też kilka orkiestr marszowych przygrywając różne melodie mniej lub bardziej związane z tematem parady. Orkiestry te zmieniają się co jakiś czas i właśnie jedna z nich, kilka kilometrów przed Haarlemem została zmieniona przez orkiestrę rowerową.
Parada nie porusza się płynnie i czasem są przestoje. Orkiestra ta zaczęła grać podczas postoju, gdy parada ruszyła, cała grupa, nie odstępując rytmu i nie gubiąc ani jednej nutki zaczęła jechać. Jak to z reguły w orkiestrach marszowych bywa, mieli głównie instrumenty dęte i perkusyjne, wyobraźcie sobie jednak, jak to jest grać na wielkiej trąbie i jednocześnie kierować rowerem. Podczas całego marszu (wiem, wiem znów nadużycie - rowerem się nie maszeruje :)) orkiestra kilka razy zatrzymywała się i ruszała, za każdym razem nie przerywając grania!

niedziela, 13 maja 2012

Parada kwiatów 2012

Równe trzy tygodnie temu odbyła się coroczna wielka parada kwiatów Bloemencorso, w tym roku motywem przewodnim była ogólnie rozumiana komunikacja. Pogoda nie do końca dopisała, do południa padało, ale całe szczęście popołudnie było całkiem ładne i nawet było słonecznie. Turyści dopisali, Holendrzy także ładnie ustawili się wzdłuż całej, dość długiej trasy parady, żeby podziwiać platformy, przebierańców, orkiestry marszowe i wszystkie inne atrakcje.
Platformy kwiatowe były bardzo różne tego roku, niektóre przedstawiały motywy związane z Euro 2012, inne komunikację rozumianą jako anteny czy satelity, były też odnośniki do internetu, czy aplikacji mobilnych. Mi się bardzo podobała platforma zorganizowana przez gminę Haarlem - wśród wielu kwiatowych motywów były duże ekrany przedstawiające na bieżąco wiadomości z Twittera opatrzone odpowiednim tagiem. O najciekawszej jednak, moim zdaniem, atrakcji napiszę już za parę dni :)
Na zdjęciu obok udało się uchwycić jedną z takich internetowych platform na tle pola hiacyntów. Wszystkie kolory na pierwszym i drugim planie pochodzą od kwiatów :)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Keukenhof 2012 - Polska

Już wcześniej pisałem, że tegorocznym motywem przewodnim największego kwiatowego parku świata Keukenhof jest Polska. Jak zwykle park był bardzo piękny, miliony kwiatów oszałamiały, a mimo zimna zwiedzający dopisali.
Gdybym nie widział Keukenhofu w poprzednich latach, kiedy opowiadał o USA (a dokładniej to 400-leciu założenia Nowego Jorku jako Nowego Amsterdamu), Rosji czy Niemczech, to mógłbym być troszkę rozczarowany. Jednak wiedziałem, że park parkiem, a motyw "przewodni" jest tak naprawdę widoczny w kilku zaledwie miejscach.
Przy wejściu do parku witały zwiedzający widoczki z Polski, taki jak ten obok, a coroczna wielka mozaika kwiatowa przedstawiała w tym roku Chopina, nad którą powiewały polskie flagi, dość często widoczne w Keukenhofie w tym roku. Jeden z pawilonów gościł wystawę "Surprising Poland", którą bardzo chciałem zobaczyć. Najwięcej jednak zaskoczyła mnie część tematów wystawy. Jak zwykle wałkowano Wałęsę i Jana Pawła II, było też kilka ciekawostek, jak np. to, że założyciel firmy Max Factor to tak naprawdę Polak Maksymilian Faktorowicz. Dobrze, że wspomniano o Białowieży i Wieliczce, ale była też plansza o barach mlecznych (!). W sali kinowej wyświetlano 10-minutowy film, w którym dość ładne dziewczę takim średnim angielskim z kiepskim akcentem opowiadało o Polsce. Film też pokazał bary mleczne (po cholerę komuś z zagranicy ta wiedza? I tak się tam nie dogada z nikim), ale największa żenada była, gdy pokazali polską wieś - drewniane chałupy, pochylone płoty ze sztachetami, gromana brudnych (i aż się prosi żeby bosych) dzieciaków... Widać, że film robili warszawiacy, którzy na polskiej wsi nigdy w życiu nie byli i żywią się tymi samymi stereotypami, co zagraniczniacy. I co tu było surprising? Że w Polsce nie da się znaleźć nikogo mówiącego przyzwoitym angielskim? Że najciekawsze w kraju to, co można pokazać, to bary mleczne? Że polska wieś wciąż zacofana o setki lat? Dla ludzi spoza Polski niewiele tu było zaskakującego, a film raczej utwierdzał marne stereotypy.
Mieszane uczucia zostawiła mi także jedna z jadłodajni, gdzie pod napisami "smacznego" serwowano tradycyjną polską zupę z ciemnego piwa. W Polsce żyłem ponad 30 lat, ale z taką zupą się nie spotkałem nigdzie, pytałem także różnych znajomych z Polski z podobnym stażem, ale jakoś nikt nie słyszał o takiej zupie. Ba, nawet Google nie wie, co tak naprawdę w tym garnku było, bo bez skutku próbowałem wyszukać takowy przepis w internecie. Wyczuwając w tym kolejne dzieło "warszawki", z obawy o swe krakowskie zdrowie nie spróbowałem jednak tej tak tradycyjnej i powszechnie znanej potrawy :)
Park był jednak bardzo ładny, i pomijając kilka szczegółów dobrze mówił o Polsce. Najważniejsze jednak, że na motyw przewodni 2012 właśnie trafiła Polska. Równie dobrze mogłaby być wystawa o Titanicu czy innym końcu świata... :)

sobota, 21 kwietnia 2012

Mozaiki kwiatowe 2012

Atrakcją tegorocznych pól kwiatowych na południe od Haarlem był odbywający się dokładnie tydzień temu konkurs mozaik kwiatowych. Wieś De Zilk, której główne źródło dochodu to cebulki kwiatów, w większości hiacyntów, od dawna organizowała takie konkursy, ale w tym roku przyłączyła się do niej inna wieś obok - Vogelenzang (po polsku: Ptasi Śpiew), przez co cała impreza nabrała troszkę rozmachu.
Razem było ponad 50 mozaik, niektóre dość proste przedstawiające kwiaty, motylki, smerfy i inne postaci z bajek, a niektóre naprawdę skomplikowane i imponujące. Niewątpliwie wyróżniała się przedstawiona na zdjęciu obok mozaika przedstawiająca Titanica, którego setna rocznica zatonięcia przypadła dokładnie w weekend konkursu. Zresztą słowo "mozaika" w tym przypadku nie do końca oddaje znaczenie. Zdecydowana większość mozaik była płaska, dwuwymiarowa, jedynie Titaniki (bo tak naprawdę były dwie różne moizaiki nawiązujące do wydarzenia sprzed 100 lat), przedstawiały bardziej przestrzenne obiekty.
Twórcami mozaik byli głównie mieszkańcy obu wsi, czasem mozaikę robiła jedna rodzina, czasem kilka domów obok siebie współpracowało, ale były także wykonane przez szkołę, jakąś firmę, czy chór :) Zdecydowanie największą i jedną z bardziej oryginalnych była mozaika o wymiarach mniej więcej 70 na 40 metrów, powstała poprzez ucięcie główek części tulipanów na jednym z pól tak, żeby pojawił się wielki zielony napis LOVE na czerwonym tle. Litera O została zastąpiona sercem, a właściciel pola nawet postawił obok platformę, żeby z wysokości można było podziwiać jego dzieło.
Także inne mozaiki poprzez swoją oryginalność zapadały w pamięć: aztecki kalendarz z dopiskiem "nasza ostatnia mozaika przed końcem świata", dwa całkiem spore niedźwiedzie polarne, parowóz, któremu z komina wydobywały się kłęby dymu, czy też mozaika nazwana +18, gdzie za czerwoną kotarą była wielka liczba 19, oczywiście cała z kwiatów :)
A dziś coroczna wielka parada kwiatów Bloemencorso, z której relacja już wkrótce!

niedziela, 15 kwietnia 2012

Pola kwiatów 2012

Jak co roku w Holandii, w szczególności w jej tak zwanym zielonym sercu (rejonie pomiędzy Amsterdamem, Utrechtem, Hagą i Haarlemem), pola są pełne kwitnących kwiatów. Tak, w Holandii kwiaty uprawia się na polach. Nie, nie do kwiaciarni, ale żeby zebrać z nich w lipcu cebulki, które potem sprzedaje się w w setkach milionów sztuk spragnionym kolorów turystom.
Rok 2012 pogodą nie rozpieszcza kwiatów, luty był dość ciepły i zaczęły wtedy już niektóre rośliny wschodzić, a potem nastąpił dość chłodny okres z przymrozkami, nawet ostatnie parę tygodni były zimne, dlatego też nie było zbyt dużo pól kwiatowych tego roku. Co było charakterystyczne, to to, że poza "standardowymi" tulipanami klasy Triumph, pojawiły się na polach także tulipany klasy Parrot - właśnie na zdjęciu obok. Tulipany mają obecnie dużo wariacji, to, co pojawia się jako przypadkowa mutacja, daje czasem początek nowej klasie. Tulipany Papuzie, produkt właśnie takiej mutacji, mają bardzo duże kwiaty z głęboko powcinanymi i pofałdowanymi płatkami. Wydają się bardzo masywne i mięsiste, bukiet takich tulipanów waży co najmniej dwa razy tyle, co bukiet klasycznych Triumphów. Wrażeń także dostarcza więcej z powodu swej oryginalności :) Ze względu na swoją wielkość i strukturę powinno się ja sadzić w miejscach osłoniętych od wiatru, jeśli zależy komuś głównie na efektach estetycznych, na cebulki mogą rosnąć nawet na polu w tak wietrznej Holandii :) Co ciekawe i widać to trochę na zdjęciu obok, tulipany rosną w Holandii głównie na piasku z wyściółką z siana.
Tegoroczne pola kwiatowe przyniosły jeszcze niespodziankę, której nie było (albo o której nie wiedziałem) w poprzednich latach. Ale o tym już na dniach.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Kiedy Polska będzie tak bogata jak Holandia?

Pytanie zadane w tytule można też prowokacyjnie odwrócić, pytając, kiedy Holandia będzie taka biedna jak Polska. Jak wkrótce zobaczycie, to wcale nie jest takie głupie pytanie.
Nie tak dawno analitycy banku HSBC spróbowali przewidzieć, jak bogate będą poszczególne kraje w 2050 roku. Brali pod uwagę drożejącą ciąglę ropę, strukturę społeczną oraz wiele innych czynników i doszli do następujących wniosków: najszybciej w rozwoju przesuną się naprzód kraje jak Filipiny, Peru, Egipt czy Ukraina (choć oczywiście wciąż będzie im daleko do czołówki), a najwięcej w rankingu spadną kraje Europejskie: Dania, Norwegia, Szwecja, Finlandia.

Lista największych gospodarek świata w 2050 za HSBC (i ich zmiana w rankingu w porównaniu z rokiem 2010):
  1. Chiny (+2)
  2. USA (-1)
  3. Indie (+5)
  4. Japonia (-2)
  5. Niemcy (-1)
  6. Wielka Brytania (-1)
  7. Francja (-3)
  8. Włochy (-4)
  9. Hiszpania (-2)
  10. Rosja (+2)
  11. Holandia (-8)
  12. Polska (0)
  13. Szwajcaria (-7)
  14. Szwecja (-20)
  15. Ukraina (+19)
  16. Norwegia (-22)
  17. Dania (-29)
  18. Finlandia (-19) 
Z góry zaznaczam, że w rankingu uwzględniano dochód całego kraju, a nie na obywatela i stąd tak wysoka pozycja ludnych krajów jak Chiny czy Indie. W zestawieniu uwzględniłem do miejsca 30. wszystkie kraje UE i ważny podkreślenia jest fakt, że bogate dziś godpodarki jak kraje skandynawskie czy Belgia, spadły bardzo (niektóre o 20 pozycji!) i przestały się w zasadzie liczyć (w głównej mierze z powodu małej populacji). Polska wtedy ma być siódmą najsilniejszą gospodarką UE, tuż za Holandią (choć oczywiście ta pozycja głównie dzięki swojemu rozmiarowi i niepowodzeniom innych krajów).
Można teraz odpowiedzieć na tytułowe pytanie: w 2050 roku Polska będzie tak bogata jak Holandia (albo Holandia tak biedna jak Polska, patrząc na jej spadek). Oczywiście wszyscy wiemy, że 2050 to dość odległa przyszłość, a obecna sytuacja na świecie powoduje, że jakiekolwiek przewidywanie przyszłości jest obarczone wielkim ryzykiem. Podkreślam raz jeszcze - pod uwagę brano dochód całego kraju, a nie przeliczony na mieszkańca, co oznacza, że wciąż statystyczny Polak będzie zarabiał mniej od Holendra. Można za to pocieszyć się, że Skandynawom będzie gorzej :)
Zdjęcie obok po części wiąże się z ekonomią - jedna uliczka w Haarlemie ma w bruku ułożone "logo" - przed sklepem spożywczym jest waga, przed fryzjerem nożyczki itp. Właśnie takie małe smaczki powodują, że estetyka Holandii tak bardzo trafia w gusta. Dla mnie to także, a nie tylko pieniążki, wpływa na jakość życia w danym kraju. Holendrzy kochają bruk złożony z czerwonawych cegieł, większość ulic w centrach miast i na osiedlach ma właśnie taką nawierzchnię.

środa, 21 marca 2012

Anna Komorowska otwiera Keukenhof

Wytrwali czytelnicy pewnie pamiętają, jak pisałem o temacie tegorocznego Keukenhof. Pierwotnie motywem przewodnim największego parku kwiatowego świata na rok 2012 miało być "Poland, the romance of Chopin", ale całe szczęście zmieniono to później na "Poland - Heart of Europe". To drugie stwierdzenie dużo bardziej mi pasuje i brzmi bardziej zachęcająco do odwiedzin.
Dwa lata temu Keukenhof poświęcony był Rosji ("From Russia with love") i otwarcia dokonała Svetlana Medvedev, żona prezydenta Rosji, rok temu wystawę "Germany - Land of Poets and Philosophers" oworzyła Bettina Wulff, żona prezydenta Niemiec, więc nic dziwnego, że w tym roku zaszczyt ten przypadł polskiej pierwszej damie. Właśnie dzisiaj pani prezydentowa Anna Komorowska wraz z holenderską rodziną królewską oficjalnie otworzyła park Keukenhof na rok 2012. W imprezie uczestniczyło około 600 osób, z czego wielu dyplomatów, hodowców tulipanów i vipów z branż kwiatowych i turystycznych, a gości do swojej muzyki zabawiała grupa MozART, która specjalnie w tym celu przerwała swoją europejską trasę koncertową.
Jak co roku zasadzono 7 milionów cebulek kwiatowych, a przygotowania trwały od wielu miesięcy - 13 października ubiegłego roku polski ambasador w Holandii Janusz Stańczyk zasadził ostatnie cebulki wielkiej kompozycji kwiatowej przedstawiającej Fryderyka Chopina. Na tę mozaikę o wymiarach 12 na 20 metrów zużyto prawie 50.000 cebulek! Główna aleja parku łącząca oba wejścia, w tym roku nazywa się "Heart of Europe" i symbolizuje pozycję Polski w Europie, łącznika między wschodem i zachodem. W parku znajduje się także kilka pawilonów, które wśród kwiatów prezentują wystawy, w tym roku będą to między innymi "Surprising Poland" oraz bardziej naukowa "Insight of Copernicus".
W roku 2011 Keukenhof odwiedziło około 900.000 turystów, w tym roku pomiędzy 22 marca i 20 maja liczba zwiedzających może nawet zbliżyć się do miliona, mam nadzieję, że Polacy mieszkający w kraju tulipanów dopiszą frekwencją. Jak zwykle wpisowi na blogu towarzyszy zdjęcie - tym razem nie mogło być inaczej i polecam obejrzenie widoczku z Keukenhofu z poprzedniego roku. W tym roku spodziewam się co najmniej tak pięknego parku!
Wcześniej pisałem więcej o samym parku Keukenhof, o tulipanach "Maria Kaczyńska" oraz o holenderskiej tulipomanii.

piątek, 16 marca 2012

Statystyczny dzień w Holandii w liczbach

Nie tak dawno holenderskie media opublikowały informację, że w 2011 roku urodziło się o 4% mniej dzieci niż w roku 2010, a przyczyną tego ma być kryzys ekonomiczny. Pomijając słuczność czy niesłuszność tej tezy, zainteresowały mnie dane przedstawiające statystyczny dzień w Holandii w liczbach. Jakie to liczby?
Każdego dnia w Holandii statystycznie rodzi się około 500 dzieci i umiera 370 ludzi. Mieszkańcy kraju każdego dnia biorą 200 ślubów, z czego 4 dla osób tej samej płci, a rozwodzą się 87 razy. Codziennie do kraju przybywa także 400 imigrantów, z czego większość z Turcji, ale jednocześnie 320 osób emigruje - z reguły są to powroty byłych imigrantów, rodowici Holendrzy baardzo rzadko wyprowadzają się ze swojego kraju. Troszkę przerażająca dla mnie jest wizja tego, że w 2060 roku prawie połowa gospodarstw domowych w Holandii będzie składać się tylko z jednej osoby - kraj singli?

Przy okazji omawiania ślubów, porodów itp, warto wyjaśnić, jak wygląda sytuacja polskich emigrantów mieszkających w Holandii i ich ewentualnych potomków. Polska para może wziąć ślub w Polsce albo w polskiej ambasadzie, nie może brać ślubu w Holandii. Dzieci z polskiego związku urodzone w Holandii mają tylko i wyłącznie polskie obywatelstwo, ale po uzyskaniu pełnoletności mogą się dość łatwo naturalizować w Holandii i uzyskać obywatelstwo, jak udowodnią, że od urodzenia tu mieszkały, niderlandzki znają natywnie i wychowały się w lokalnej kulturze.

Poniżej omawiany przeze mnie filmik, po angielsku:

poniedziałek, 5 marca 2012

Z kaczką w herbie

Nie, nie będzie o polityce, mimo iż tytuł tego posta nie jest jednoznaczny. Nie tak dawno zobaczyłem herby kilku miasteczek holenderskich, na których widniała... kaczka. Jest to raczej niespotykane, z reguły na herbach są tradycyjne elementy jak bramy, wieże, tarcze, klucze, orły, gryfy...
W Holandii sporo miejscowości ma ptaki w herbach, są to orły, kruki, bociany, gęsi, łabędzie, pelikany, gołębie oraz, między innymi, tytułowe kaczki. Nie wiem, jakie jest znaczenie, czy symbolika takiego pospolitego i niczym niewyróżniającego się ptaka jakim jest kaczka i dlaczego zasłużyły one na bycie w herbach tak wielu miast. Obrazek obok to zestaw 21 herbów miejscowości holenderskich, na pewno nie jest to komplet i podobnych "kaczych" herbów jest dużo więcej. Nie ma tym wielu wspólnych elementów, niektóre herby mają tylko jedną kaczkę, inne aż osiem, także sposób ich przedstawienia może sugerować, że nie wywodzą się one z jednego źródła. Za to nie udało mi się znaleźć żadnego polskiego miasta z kaczką w herbie :)
Co ciekawe, Holendrzy lubią te swoje kacze herby. Pierwszy od lewej w drugim rzędzie jest herb Heemstede, małej (choć drogiej!) mieściny położonej niedaleko Haarlemu. Na głównym deptaku miasta w kilku miejscach w bruk wkomponowane są spore płyty kamienne przedstawiające herb (czyli kaczki). Znalazłem także w sieci historię mieszkańca Heemstede, który przy rejestrowaniu swojego dziecka w urzędzie gminy dostał od urzędnika śpioszki z kaczuszką :)

czwartek, 1 marca 2012

Breda - najbardziej polskie miasto Holandii

W poprzednim wpisie poświęconym Bredzie obiecałem wytłumaczyć, dlaczego Breda jest najbardziej polskim miastem Holandii. Wszystko zaczęło się dopiero pod koniec II wojny światowej, kiedy to 1 Dywizja Pancerna dowodzona przez generała Stanisława Maczka wyzwoliła to miasto. Warto dodać, że gen. Maczek wraz ze swoją dywizją wyzwolił wiele miast we Francji, Belgii i Holandii, ale to właśnie mieszkańcy Bredy byli szczególnie wdzięczni, ponieważ podczas dwudniowych walk (28-29 października 1944) w ogóle nie ucierpiało miasto ani żaden z jego mieszkańców.
Po wyzwoleniu we wszystkich oknach widniały napisy "Dziękujemy Wam, Polacy", a żołnierze dywizji generała dostali honorowe obywatelstwo Bredy. Sam generał Maczek na wniosek ponad 40.000 mieszkańców Bredy został honorowym obywatelem Holandii. Generał Maczek zmarł po przeżyciu 102 lat w roku 1994 w Edynburgu w Szkocji, a jego wolą było, by został pochowany ze swoimi żołnierzami na polskim cmentarzu honorowym w Bredzie. Na zdjęciu właśnie ten cmentarz - mnóstwo nagrobków z polskim orzełkiem lub husarskimi skrzydłami, młodych, 20- i 30-letnich chłopców z bardzo polskimi imionami i nazwiskami, dość niezwykłe miejsce w Holandii.
W samej Bredzie jest więcej obiektów związanych z Polską, przede wszystkim muzeum generała Maczka, które zostało założone i było przez wiele lat prowadzone przez Holendra z Bredy, zanim w końcu zostało przejęte przez miasto. W jednym z większych parków miejskich, niedaleko centrum, stoi pomnik wdzięczności dla polskich wyzwolicieli przedstawiający dwa orły - polski orzeł atakuje i pokonuje niemieckiego, na skraju tego parku stoi niemiecki czołg pantera zdobyty przez Polaków podczas wyzwalania miasta, w ratuszu Bredy jest specjalna tablica poświęcona 1 Dywizji Pancernej, a w dwóch kościołach miejskich są kaplice poświęcone Polakom.
Każdego roku podczas dnia wyzwolenia (5 maja) odbywają się w mieście uroczystości, na które zjeżdża się dużo Polaków i to właśnie dla nich zarezerwowana jest spora część obchodów. Mam nadzieję, że mieszkańcy Bredy nie zapomną o polskich wyzwolicielach i długo jeszcze będą żywić sympatię dla Polaków.

wtorek, 21 lutego 2012

Karnawał 2012

Co roku o tej porze rozpoczyna się karnawał, świętowany hucznie na południu Holandii, w jej katolickiej części. O karnawale w Holandii wspominałem także dwa lata temu.
Ze wszystkich miast, w których świętuje się karnawał, najbliżej mam do Bredy, więc karnawał oglądam właśnie tam. W tym roku byłem także w Prinsenbeek, teraz dzielnicy Bredy, ale kiedyś osobnym mieście. Południe Holandii ma ciekawą tradycję przemianowania miejscowości na czas karnawału. Breda nazywa się przez te kilka dni Kielegat, a Prisenbeek staje się Boemeldonck. Co ciekawe, po zjechaniu z autostrady przywitała mnie nowa nazwa, która przykryła tradycyjną :)
Jak co roku podczas karnawału odbywają się parady, każda miejscowość organizuje swoją, niektóre są mniejsze, inne większe. Zdjęcie obok zostało zrobione właśnie podczas wielkiej parady w Prinsenbeek, gdzie prawie 100 grup prezentowało różne, czasem bardzo skomplikowane i wielkie konstrukcje, sięgające nawet na  wysokość III piętra.
Bardzo mi się podobało, że niezależnie od pogody wszyscy się bawili, dorośli i dzieci, a niektórzy uczestnicy parady naprawdę dali się ponieść fantazji i wymyślili ciekawe przebrania. W tym roku było troszkę cieplej niż przed dwoma laty, ale wciąż nie mogłem wyjść z podziwu dla Holendrów, którzy półnadzy bawią się godzinami na ulicach. W zimowej kurtce i czapce wyglądałem na pewno na turystę z zagranicy :)
Przy okazji pobytu w Bredzie odwiedziłem też pewne bardzo polskie miejsce w tym mieście, ale o tym już następnym razem.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Koniec zimy

Od wczorajszego wieczora mamy dodatnią temperaturę, także nocami, i lód topi się bardzo szybko. Śnieg już prawie zniknął, a na kanałach lodu nie będzie już chyba jutro. Jeszcze jako wspomnienie wrzucam zdjęcie zrobione tydzień temu.
Nie mam pojęcia, skąd Holendrzy wiedzą, w którym miejscu lód jest wystarczający gruby, żeby ich utrzymać. Czasem jeżdżą blisko krawędzi, a mimo to nie widziałem, żeby ktokolwiek wpadł do wody.
Prognozy pogody na najbliższe dni nie zapowiadają żadnych mrozów i w tym roku już prawdopodobnie kanały nie zamarzną. Taka pogoda jak w tym miesiącu nie powtórzy się szybko, być może następna okazja do pojeżdżenia na łyżwach na rzekach i kanałach będzie dopiero za kilka lat. Ja trzymam kciuki, żeby zdarzyło się to już za rok, bo naprawdę jest to nie do zapomnienia!

piątek, 10 lutego 2012

Tłumy ludzi na lodzie :)

Dziś prawie bez słów, zobaczcie sami. Nadbrzeżne restauracje wystawiły krzesła, stoliki i menu na lód, całe rodziny okupują kanały, rzeki i jeziora. Ten naród zwariował. Od niedzieli jednak dodatnia temperatura i w dzień, i w nocy, szaleństwo więc krótko potrwa.
 

wtorek, 7 lutego 2012

Ludzie na lodzie 2012

Przyszła zima! Od tygodnia utrzymują się w Holandii mrozy, dzisiejszy ranek był najzimniejszy w tym roku, temperatura nad samym morzem była dziś -11°, a kilka kilometrów wgłąb lądu było to aż -14°. Wiem, że w Polsce w ostatnich dniach bywało chłodniej, ale tak niskie temperatury w Holandii są naprawdę rzadkością.
Holendrzy oczywiście wykorzystują mróz i wychodzą na kanały - dzieci się bawić, a dorośli jeździć na łyżwach, pisałem już o tym wcześniej.
Na zdjęciu obok widać także śnieg, który w Holandii jest jeszcze większą rzadkością niż mróz, ale jak już przychodzi, to z klasą :) W ostatni piątek z samego rana media ogłosiły pomarańczowy alarm pogodowy. Dla kilku prowincji (w tym Noord-Holland, gdzie mieszkam) zapowiedziano, że spadnie 10-15 cm śniegu w przeciągu paru godzin. Śnieg zaczął padać koło 11:00, a już koło 14:00 było wiadomo, że skończy się to całkowitym paraliżem kraju. Holendrzy są dość bezradni, większość z nich ma letnie opony, a poza tym są tak przerażeni śniegiem, że jazda na drugim biegu wydaje się im szaleństwem. Doprowadziło to do tego, że popołudniem długość wszystkich korków osiągnęła 800 km, w kraju, który liczy niecałe 200 km ze wschodu na zachód i 300 km z północy na południe :) W historii pomiarów korków był to czwarty najgorszy dzień. Nie mam zielonego pojęcia, jak Holendrzy tego dokonali, ale pociągi miały po kilka godzin opóźnienia. Naprawdę docenia się wtedy nawet PKP.
Holenderską tradycją na mrozy jest wyścig jedenastu miast, który ostatnio odbył się w 1997. Na początku lutego, widząc sprzyjąjące prognozy pogody ustawiono wszystkie śluzy ma północy kraju w ten sposób, żeby zmaksymalizować grubość powłoki lodowej. Trzymamy kciuki, żeby się w tym roku udało!

niedziela, 29 stycznia 2012

Idzie zima

W Holandii kwitną kwiaty. Nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu Holandia to kraj kwiatów, gdyby nie pora roku - mamy końcówkę stycznia.
Pomimo kalendarza zimy przez ostatnie tygodnie w Holandii nie było. Lata zresztą w minionym roku też nie było. Wiosna trwała od kwietnia do września, a od października do teraz była jesień. Jeszcze wczoraj wieczorem około 21:00 jeździłem po okolicach Haarlemu na rowerze, było bardzo przyjemnie, około 7 stopni powyżej zera. Natura trochę zgłupiała i od kilku tygodni widać żonkile, niektóre nawet zaczynają kwitnąć! Krokusy okazały się sprytniejsze i jeszcze nie wyglądają spod ziemi. Zdjęcie obok zostało zrobione wczoraj i przedstawia przebiśniegi, które śniegu nie zaznały. Od niecałego roku w Holandii (niedaleko wybrzeża) temperatura nie spadała poniżej 0.
Wszystko, co dobre, się jednak kończy. następne dni przynoszą mrozy. Wiem, że czytelnicy z Polski zmagają się teraz z temperaturami -20 w nocy, ale uwierzcie, za kilka dni w Haarlemie (kilka kilometrów od morza) ma być w nocy -7, co tutaj się naprawdę rzadko zdarza. Obawiam się o żonkile, bo wiosna w Holandii jest przepiękna. Pierwsze pojawiają się przebiśniegi i krokusy, te ostatnie w niektórych miejscach tworzą wręcz kolorowe dywany. Później pokazują się żonkile i pięknie barwią na żółto-zielono cały kraj. Aż wreszcie milionami kwitną tulipany i hiacynty. Przebiśniegom pewnie mróz niestraszny, ale mam nadzieję, że żonkili w tym roku nie zabraknie. W końcu przez kilka tygodni ukwiecają mi drogę do pracy, której pokonywanie na rowerze staje się wtedy jeszcze przyjemniejsze i nastraja pozytywnie na cały dzień.

sobota, 21 stycznia 2012

Skąd w Holandii wzięły się ścieżki rowerowe?

Tym razem chciałbym Wam opowiedzieć, skąd w Holandii wzięła się tak fantastyczna infrastruktura rowerowa. Zapraszam do obejrzenia krótkiego, ale bardzo interesującego filmu na ten temat, napisy po polsku (które, nie chwaląc się, sam przetłumaczyłem) dostępne po naciśnięciu CC.


poniedziałek, 16 stycznia 2012

"Jestem dziewczynką"

Nie, nie ja jestem dziewczynką, ale Joppe. Joppe mieszka w Holandii, niedaleko Eindhoven, urodził się jako chłopiec, ale czuje się dziewczynką. Polecam bardzo ciekawy i nagradzany film dokumentalny o dziewczynce, która urodziła się chłopcem. Dla osób z Polski jest możliwe obejrzenie go też na stronie TokFM.


wtorek, 10 stycznia 2012

Największa katastrofa lotnicza

Kontynuując wątek rocznicowo-katastroficzny chciałbym wspomnieć kolejny wypadek w Holandii. Tę katastrofę lotniczą już opisywałem na blogu, samolot cargo po utracie dwóch silników nie był do opanowania przez załogę i spadł na blokowisko Bijlmermeer w Amsterdamie. Akurat kilka dni temu dane mi było odwiedzić miejsce katastrofy, której okrągła dwudziesta rocznica także będzie mieć miejsce w tym roku.
Na miejscu nie widać, że dwadzieścia lat temu wydarzył się tu wypadek, jest tylko dość skromny pomnik (na zdjęciu górnym), który wymienia nazwiska zidentyfikowanych ofiar. Głównym elementem pomnika jest "drzewo, które wszystko widziało". Ponieważ nie było dla mnie jasne, gdzie ten samolot spadł, na podstawie zdjęć dostępnych w sieci (np. tu) zadałem sobie trud zidentyfikowania miejsca katastrofy. Dolne zdjęcie przedstawia współczesne zdjęcie satelitarne fragmentu osiedla z zaznaczonym na czerwono fragmentem bloku, na który spadł samolot. Na górnym zdjęciu, zrobionym tuż przy miejscu wypadku, widać ścianę boczną bloku, która kiedyś łączyła się ze zniszczonym skrzydłem.
Po przeprowadzonym śledztwie, po części w ramach rewitalizacji dzielnicy, zburzono dwa uszkodzone skrzydła bloku. Rewitalizacja nie do końca się udała. Co prawda można tam bezpiecznie spacerować, ale białych ludzi jak na lekarstwo, na ulicach wszyscy mają ciemny kolor skóry. Mieszkania w Bijlmer, także ze względu na odległość do centrum Amsterdamu oraz charakter zabudowy, należą do tańszych w okolicy. Przy pobliskiej stacji metra nad okolicą góruje meczet.
Polecam do przeczytania ciekawy artykuł w Bryle na temat osiedla Bijlmermeer, mimo iż nie do końca zgadzam się z konkluzjami autora o "jednym z modniejszych miejsc do zamieszkania". Moi holenderscy znajomi uważają to osiedle za troszkę ucywilizowane miejsce, ale zdecydowanie nie chcieliby tam mieszkać, pomimo darmowych parkingów, bliskości autostrady i szybkiego dojazdu do centrum Amsterdamu metrem.

niedziela, 8 stycznia 2012

Największa katastrofa kolejowa

Dziś jest ósmy stycznia, niby dzień jak każdy inny, ale dokładnie 50 lat temu w Holandii wydarzyła się największa katastrofa kolejowa w historii tego kraju. Był mglisty zimowy poranek, kiedy pociąg z Rotterdamu do Amsterdamu zjeżdżał z głównej linii kolejowej Rotterdam-Utrecht w kierunku Amsterdamu. Z przeciwległej strony nadjeżdżał pociąg z Utrechtu do Rotterdamu, którego maszynista prawdopodobnie z powodu mgły nie dostrzegł wcześniej żółtego ostrzegającego światła. Gdy zobaczył czerwony sygnalizator bezpośrednio przed skrzyżowaniem linii, zaciągnął hamulec bezpieczeństwa, ale było już za późno. Mimo iż to był dopiero rok 1962, to już wtedy pociągi jeździły dość szybko, w chwili zderzenia jeden pociąg jechał 75 km/h, drugi 100 km/h. W obu pociągach było około 500 ludzi, z czego zginęły 93 osoby, wliczając w to maszynistów.

Po wypadku skrzyżowanie zostało przebudowane na dwupoziomowe, a tamten wypadek do tej pory pozostaje największą kolejową katastrofą w Holandii. W tym roku w miejscu wypadku został odsłonięty mały pomnik upamiętniający to wydarzenie, jednak informacja na ten temat została w mediach zepchnięta na dalszy plan przez najnowsze doniesienia o powodzi na północy kraju. A na zdjęciu muzeum kolejowe w Utrechcie.

wtorek, 3 stycznia 2012

Nieuwjaarsduik, czyli jak Holendrzy witają nowy rok

Pod koniec starego roku Holendrom całkowicie odbija i wystrzeliwują w powietrze miliony euro w postaci durnych fajerwerków. Ten czysty zazwyczaj kraj po sylwestrze zamienia się w śmietnisko wypalonych rac. Ale ten wpis jest o tym, co Holendrzy robią pierwszego dnia nowego roku. Już prawie stuletnią tradycją jest noworoczna kąpięl, setki tysięcy ludzi gromadzą się wczesnym popołudniem nad wodą w całym kraju i punktualnie o 14:00 biegną do wody.
Sam brałem udział w tej zabawie rok temu, w tym roku było raczej za ciepło, żeby to miało jakiś sens :)
Na zdjęciu jeden z najstarszych nieuwjaarsduik w Zandvoort, w tym roku prawie 3000 uczestników zażyło noworocznej morskiej kąpieli. Wśród kąpiących się sporą część stanowiła młodzież, było nawet trochę małych dzieci. W niedalekim Scheveningen w kąpieli uczestniczyła nawet jakaś znana modelka Playboya, a jeden z holenderskich telewizyjnych kanałów erotycznych wykorzystał tę imprezę do nakręcenia reklamy z dziewczynami topless, które są ponoć tak gorące, że nawet zimna woda im nie straszna ;)