czwartek, 17 grudnia 2009

Śnieg!


A niech narodowie wżdy postronni znają, iż Holendrzy nie gęsi i swój śnieg mają. Rzadko bo rzadko, ale zdarza się, że w Holandii spadnie śnieg. Rok temu śniegu prawie w ogóle nie było - mróz tak, ale śnieg raczej nie - bardziej taka szadź. Ostatnie kilka zim było dość ubogich w śnieg, więc dla młodszych dzieciaków to naprawdę atrakcja. Niektórzy Holendrzy nie musieli aut odsnieżać dzisiaj, bo dzieci wysprzątały je dokładnie robiąc śnieżki :)
W Holandii, jeśli już jest mróz, to z reguły jest wtedy bezchmurna pogoda. Chmury zimą oznaczają "kołderkę" nad krajem i dodatnią temperaturę. Dzisiejsza pogoda jest raczej rzadkością, a prognozy wskazują, że śnieg poleży jeszcze jutro, ale już przez weekend się roztopi. Na razie wszyscy trzymają łyżwy głęboko w szafach, ale może w styczniu pojawią się znów ludzie na lodzie!
Polecam kliknąć na zdjęcie celem powiększenia - rowery przysypane śniegiem to rzadki widok :)

wtorek, 15 grudnia 2009

Co Holendrzy jedzą? Czekoladowe literki :)

Pisząc kilka dni temu o czekoladowych literkach zapomniałem dodać, że Holendrzy je także jedzą :) Obiecałem także podać trochę liczb i ciekawostek, więc nie marnujmy czasu:
Tylko Holendrzy produkują teraz czekoladowe literki, eksportują je także do wielu krajów, w których mieszkają holenderscy osadnicy, jak na przykład Kanada czy USA. Roczna produkcja sięga wielu milionów sztuk, rynkowy potentat, firma Droste, produkuje ich 20 milionów, następna firma, de Heer, 10 milionów, a są także inni producenci. Około 2/3 sprzedawanych literek jest z mlecznej czekolady, na drugim miejscu jest czekolada biała, najmniej chętnie kupowane są gorzkie.
Oczywiście producenci nie produkują takich samych ilości każdej literki, każdego roku badają, jakie imiona są najczęstsze wśród dzieci, a zmienia się to tak samo często jak w Polsce. Z reguły najwięcej sprzedaje się 'M', mimo iż słowo "mama" to nie imię :) Na drugim miejscu jest S (od Sinterklaas), które także bywa uniwersalną literką dla każdego (np. prezent od firmy dla każdego pracownika) i może także zastąpić brakującą literkę (co ma dostać taki np. Łukasz?). Niektóre firmy w ogóle nie produkują liter 'Q', 'U', 'X', 'Y', 'Z', a także 'I', ponieważ wydaje się ona wielu niezgrabna i strasznie chuda. 'O' i 'V' są najmniej popularne. Niektóre dzieci marzą, by ich imię zaczynało się od 'M' albo 'W', mimo iż wszystkie literki mają tak naprawdę taką samą wagę i zawierają tyle samo czekolady :)
Dla chcących zgłębić temat polecam poczytanie o najpopularniejszych holenderskich imionach chłopców i dziewczynek. A na zdjęciu obok znak (dosłownie) czasu - czekoladowe arabskie literki - dla przybyszów spoza Europy, co jednocześnie chcą i nie chcą integrować się z holenderskim społeczeństwem.

niedziela, 13 grudnia 2009

Czekoladowe literki

Rok temu przy okazji Mikołaja pisałem o czekoladowych literkach. Pora uzupełnić informacje, tym bardziej, że temat jest bardzo ciekawy i smakowity.
Holendrzy są jedynym narodem na świecie obdarowującym się czekoladowymi literkami. Od początku października do 5 grudnia włącznie, sklepy sprzedają czekoladowe literki różniące się głównie wielkością i smakiem oraz oczywiście kształtem. Po 5 grudnia nie ma przecen czy wyprzedaży - wszystkie niesprzedane literki wracają do producenta, który przerabia je na inne słodycze i pewnie wracają do sklepów przy okazji Wielkanocy :)
Tradycja ta, co ciekawe, korzenie ma w zamierzchłych germańskich czasach, kiedy to dzieci przy urodzeniu były obdarowywane runiczną literą z chleba - symbolem powodzenia i szczęścia. W średniowieczu niektóre klasztorne szkoły używały także liter z chleba do nauki i karmienia dzieci, co za szczyt praktyczności :) W holenderskich muzeach jest także kilka obrazów zachowanych z XVII wieku przedstawiających "martwą naturę z literkami chlebowymi" :)
W XIX wieku zaczęto pakować prezenty dla dzieci w ozdobny papier i na każdej paczce umieszczano wykonaną z chleba pierwszą literę dziecka, do którego adresowany był dany prezent, wtedy właśnie zaczęto w Holandii kojarzyć takie literki z Mikołajem. Od połowy XX wieku używane są głównie literki czekoladowe, natomiast wciąż jeszcze widzi się literki z chleba, masy marcepanowej, czy nawet... kiełbasy :)
Oczywiście nie tylko dzieci dostają literki, jest to uniwersalny prezent dla dorosłego, często nawet firmy obdarowują pracowników czekoladową literką. Na zdjęciu obok przedstawione są właśnie opakowania takich literek. W następnym wpisie, już na dniach, napiszę o tym, ile czekoladowych literek produkują rocznie Holendrzy i jakie literki są kupowane najczęściej, jakie najrzadziej i czy naprawdę warto mieć imię zaczynające się od takiej "dużej" litery jak 'M' abo 'W' :)

środa, 9 grudnia 2009

Co Holendrzy jedzą? Oliebollen czyli pączki

Na pewno wspominałem wcześniej, że sporo holenderskich specjałów jest sezonowych. Zgnite śledzie są dostępne na jesieni, ale to właśnie zima ma najwięcej swoich unikalnych przysmaków. Jednym z nich są oliebollen, dość podobne do tradycyjnych polskich pączków, ale w Holandii do kupienia tylko od grudnia do lutego. Może to kwestia tego, że przez pierwsze 30 lat życia jadłem tylko pączki, ale ich podróbki, czy to są donuty, czy oliebollen, nie za bardzo mi smakują.
Oliebollen mają ciasto wyrabiane i smażone bardzo podobnie do pączków, jednakże są dużo bardziej tłuste i "gumowe". Może to wynika z tego, że prawdziwe pączki robi się na smalcu, a holendrzy używają oleju roślinnego?
Polskie pączki z reguły różnią się nadzieniem, którym jest róża albo inna konfitura, rzadziej budyń, za to ciasto jest chyba zawsze takie same. Oliebollen z kolei nie mają tradycyjnego nadzienia, ale często do ciasta dodaje się rodzynki, marcepan, kawałki jabłek i inne dodatki, co jest świetnym pomysłem i tylko czekam, aż któryś z polskich cukierników to skopiuje. Bardziej wyszukane oliebollen przekrawa się na pół i sprzedaje z dodatkami, którymi są wiśnie, jabłka, budyń, bita śmietana, masa rumowo-rodzynkowa, imbirowa itp, co widać na zdjęciu obok. Tak, ceną także oliebollen biją na głowę polskie pączki :)
Zarówno pączki jak i ich holenderskich kuzynów posypuje się cukrem pudrem, z tym że w Holandii cukier puder dołącza się do pączków w malutkich woreczkach i posypuje się oliebollen tuż przed spożyciem. Są one pokryte taką ilością tłuszczu, że każda ilość cukru rozpuści się na nich szybko, więc dekorowanie ich w cukierni nie ma sensu. Hmm... z tą cukiernią, to troszkę przesadziłem, bo zdecydowana większość oliebollen sprzedawana jest z przyczep ustawionych na mieście, w których często się je na miejscu smaży. Podczas mroźnego wieczoru z dala od domu nie ma to jak zjeść właśnie takiego świeżutkiego i gorącego oliebola... ale polskie pączki i tak są lepsze!

sobota, 5 grudnia 2009

Sinterklaas

Już rok temu pisałem o Sinterklaasie (polecam przeczytać!), w 2009 też w końcu doczekaliśmy się Mikołaja (piątego, nie szóstego grudnia). Chyba wszystkie holenderskie dzieci dziś dostały prezenty od Sinterklaasa. Zresztą już od paru tygodni, od czasu przyjazdu Mikołaja do Holandii, dzieci umieszczały koło kominka swoje buciki zostawiając w środku marchewkę dla konia (tak, tak, konia - nie renifera) mikołajowego i znajdując tam rano drobne słodycze. Ten zwyczaj nawet przejęły sieci handlowe, w niektórych supermarketach dzieci mogą zostawić swoje buciki w wyznaczonych miejscach. Niestety moje buty tam się nie mieściły, więc nie wiem, jak ten mechanizm działa i co się dostaje :)
Jak zwykle Mikołaj ma przy sobie gromadkę psotnych czarnych Piotrusiów, które to są nieodłącznymi jego towarzyszami. Wszystkie przedszkola od paru tygodni przygotowywały się do 5 grudnia, z uwagi na wypadającą tego dnia sobotę, w piątek dzień wcześniej chyba wszystkie przedszkolaki na specjalnej imprezie dostały prezenty. Starsze dzieciaki też dostały coś w prezencie - skrócone lekcje :) A następnego dnia Mikołaj przybędzie do Polski, życzę dużo prezentów pod poduszką!
A na zdjęciu obok jeden z kilku Sinterklaasów spotkanych dzisiaj w centrum Haarlemu. Nie wiem, czy to jest właśnie ten jeden prawdziwy, niestety żaden z nich nie był na koniu, a co najgorsze - żaden mi nie oferował prezentu. Że co? Że za stary jestem???

wtorek, 1 grudnia 2009

Znikoma szkodliwość marihuany

Każde polskie dziecko wie, że źli imperialiści wymyślili narkotyki, żeby zniszczyć zdrową tkankę narodu, polskiego także. Jakiś tydzień temu napisałem o tym, że Holendrzy nie używają trawki, jednak komentarze pod postem uświadomiły mi, że są także dorośli wierzący w bajeczki o imperialistach i tkance. Mimo, że ten post nie będzie troszkę na temat, myślę, że warto przybliżyć trochę prawdy.
W Polsce zawsze była silna fascynacja kulturą anglosaską, kiedyś ludzie bardziej marzyli o wyjeździe do USA niż do UE, więc myślę, że dane z UK będą w jakimś stopniu odpowiadały Polsce. Polecam kliknąć na obrazek obok (za Information is Beautiful), by go powiększyć i przestudiować. Rozmiar kółka po lewej odpowiada ilości zgonów z powodu danej używki, rozmiar kółka z prawej pokazuje szum medialny na ten temat.
Jakie można wyciągnąć wnioski? Alkohol i różne powszechnie stosowane lekarstwa, włącznie z paracetamolem powodują więcej zgonów niż marihuana, która zabija tak samo skutecznie jak aspiryna. Sam alkohol zabija 36 razy więcej ludzi! A uwaga mediów przedstawia się dokładnie odwrotnie - media kreują z niczego zgody spowodowane marihuaną, za to nawet nie zająkną się o śmiertelności alkoholu czy powszechnie stosowanych lekarstw.
Ja sam nie używam żadnych narkotyków ani substancji psychotropowych (pomijając niewielkie ilości alkoholu) i nie zachęcam nikogo. Mimo iż za rogiem (jakieś 100 metrów od domu) mam najbliższy coffee-shop, nie używam marihuany. Także jej nie kupuję, nie wciskam dzieciom do ręki, nie namawiam nikogo do palenia. Jedynie polecam samodzielne myślenie i zbieranie informacji, a nie bezmyślne powtarzanie za mediami. Jeśli następnym razem usłyszycie, jaka to marihuana jest szkodliwa, i że policja zlikwidowała kolejną plantację zielonej śmierci, to pomyślcie, że substancje dużo bardziej szkodliwe i mające na sumieniu dziesiątki więcej ofiar, są dostępne w każdym sklepie, ba, nawet są używane podczas prawie każdego nabożeństwa w Polsce, a lekarze każą je zażywać! :)
Mimo, iż ten post wydaje się nie na temat, to myślę, że pozwoli niektórym zrozumieć, że Holandia ze swoim dość liberalnym podejściem do trawki, kieruje się racjonalnym myśleniem, a nie emocjami mediów sponsorowanych przez i należących do koncernów alkoholowo-tytoniowo-medycznych, choć niestety zmienia się tutaj na gorsze. W zeszłym roku z powodu _jednej_ śmierci (i to turystki) po zjedzeniu grzybków, zostały one zakazane. A alkohol i paracetamol wciąż bezkarnie mordują zdrową tkankę narodu...