niedziela, 31 maja 2009

Cmentarz dziecięcy

Już wcześniej pisałem o cmentarzu, ale nie zamieściłem żadnego zdjęcia. To zdjęcie (obok) z kwatery dziecięcej opisywanego cmentarza, nagrobek na nim nie jest jakiś wyjątkowy - wiele grobów jest udekorowanych zabawkami, lalkami, pojawiają się też często lampiony, które są bardzo popularnym motywem w całej w Holandii.
Nasza kultura jest inna, trochę nie wyobrażam sobie takiego nagrobka w Polsce - na drugi dzień jedna połowa rzeczy byłaby rozkradziona, a druga zdemolowana. Inna sprawa, że w kraju, który tak walczy o życie poczęte, trumienki z dziećmi często chowa się bezimiennie w rodzinnych grobowcach, upycha wstydliwie w kątach cmentarza, jeśli w ogóle ksiądz łaskawie zgodzi się na pochowanie dziecka, które przypadkiem nie dożyło chrztu :(
Pewnie każdy ma swoje zdanie na ten temat, ale do mnie zdecydowanie bardziej przemawia postawa Holendrów. Nawet te kiczowate zabawki nie rażą tak bardzo na cmentarzu dziecięcym.

wtorek, 19 maja 2009

Śmiertelność niemowląt

Dziś będzie poważnie. W poprzednim wpisie o rodzeniu pisałem, że Holandia ma bardzo wysoki wskaźnik śmiertelności niemowląt. Czy jest to spowodowane rodzeniem w domu? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, zwolennicy każdej z opcji mają dużo "niezbitych" argumentów, ale jakoś wciąż brakowało konsensusu i wniosków.
W badaniach obejmujących kraje UE (lub prawie UE) Holandia z reguły plasowała się w trzech ostatnich miejscach (poniżej Polski) - to niezbyt chwalebne miejsce dla kraju, który w wielu statystykach jakości życia zajmuje niezmiennie miejsce w czołówce. Na pewno ważnym argumentem jest to, że Holendrzy nie oszukują - każde dziecko, które urodziło się żywe, było wliczane do statystyk, a wiele krajów (np. Anglia) wyłączało ze statystyk śmiertelności niemowląt wcześniaki i dzieci z ciąż zagrożonych, co jest dość istotnym zafałszowaniem prowadzącym do podwyższenia swojego miejsca w rankingu.
Żeby wyjaśnić zaskakująco niską pozycję Holandii i potwierdzić lub ukrócić przypuszczenia, że poród w domu jest zagrożeniem dla życia i zdrowia dziecka, przeprowadzono niedawno przekrojowe badania na szeroką skalę, które objęły ponad pół miliona rodzących kobiet w Holandii - to naprawdę dużo na kraj liczący tylko 16.500.000 mieszkańców. I co wykazały badania? Otóż kobiety rodzące w domu mają dokładnie takie same ryzyko utraty dziecka podczas porodu w porównaniu do kobiet rodzących w szpitalu, a także jest takie samo ryzyko trafienia dziecka na intensywną terapię w pierwszych tygodniach życia. Przy okazji wyniki podają ciekawe informacje: około 30% kobiet rodzących w Holandii wybiera poród w domu, dużo więcej niż w jakimkolwiek innym europejskim kraju, a typowa rodząca w domu jest rodowitą Holenderką, rodziła już wcześniej, nie jest nastolatką i ma wyższe wykształcenie.
Raport podaje, że rodzenie w domu jest bezpieczne, natomiast nie do końca wyjaśnia przyczynę dużej ilości zgonów niemowląt, wskazuje natomiast na czynniki, które być może są przyczyną tego zjawiska, ale wykraczały poza przedmiot badań: kobiety w Holandii mają mniej obowiązkowych badań niż w innych krajach, holenderscy neonatolodzy niezbyt chętnie ratują za wszelką cenę ciężko chore dzieci, ponadto średni wiek rodzących kobiet należy do najwyższych w Europie (po Irlandii i Hiszpanii) - 20% rodzących kobiet w Holandii ma ponad 35 lat. Ważną informacją też jest to, że kobiety z mniejszości etnicznych mają o 40% większą szansę utraty dziecka od białych Europejek, a Holandia jest naprawdę wielokulturowym i wieloetnicznym krajem.
Czy was przekonały te badania? W Polsce poród w domu zawsze kojarzył mi się z patologią albo skrajnym dziwactwem, w Holandii jest dokładnie na odwrót - dojrzałe i wykształcone białe kobiety rodzą w domu. Wiem, że rodzić nie będę, ale przypuszczam, że dla kobiety z Polski to może być naprawdę niełatwa decyzja, czy wybrać tradycyjnie - szpital, czy też dołączyć do wyższych warstw białego społeczeństwa i rodzić w domowych pieleszach.
Zdjęcie towarzyszące temu wpisowi zostało zrobione na cmentarzu dla dzieci. Opisywałem go już jakiś czas temu, ale przybliżę go też nowym czytelnikom w następnym wpisie.

piątek, 15 maja 2009

Rodzenie dzieci

Z przyczyn oczywistych nie opiszę swoich doświadczeń związanych z rodzeniem, ale za to mogę podzielić się informacjami o tym, jak to wygląda w Holandii. Na początek informacja o zdjęciu obok - Holendrzy czasem przystrajają swoje okna, najczęściej w przypadku urodzin któregoś z domowników, ale może to być też przejście na emeryturę, pierwszy dzień szkoły czy inna okazja. Z reguły wiszą na oknie literki tłumaczące, co ważnego się wydarzyło w tej rodzinie. Na zdjęciu obok właśnie okno domu, w którym niedawno urodziło się dziecko. Pod bocianem jest napis "hurra, dziewczynka, Daisy".
Prawdopodobnie pisałem już o tym wcześniej - w Holandii znacząca część porodów odbywa się w domu. Co ciekawe, emigrantki niezależnie od koloru skóry rodzą najczęściej w szpitalach, więc praktycznie całą normę wyrabiają głównie Holenderki. Pytałem paru kolegów o to i akurat oni byli urodzeni w domu i twierdzą, że o ile nie będzie medycznych przeciwskazań, to też by chcieli, by ich żony rodziły w domu, no ale to pewnie nie oni tu mają decydujący głos :)
Co ciekawe, w Holandii kobieta może przejść całą ciążę i poród i ani razu nie zobaczyć lekarza - cała opieka nad ciężarnymi i odbieranie porodu spoczywa na specjalnej grupie pielęgniarek, które można określić polskim słowem położne, aczkolwiek to słowo nie oddaje dokładnie ich profesji. One to bowiem prowadzą całą ciążę, a potem najczęściej odbierają poród, po którym jeszcze uczą zajmować się dzieckiem.
W następnym wpisie będzie o bardzo kontrowersyjnym zjawisku dotyczącym porodów w Holandii - bardzo wysokiej śmiertelności niemowląt. Czy ma to związek z rodzeniem w domu?

czwartek, 7 maja 2009

Vrijmarkt

W ostatnich wpisach dotyczących dnia królowej opowiadałem dość niejasno o pewnej dodatkowej atrakcji, która w dodatku powoduje zwężenie ulic, teraz nareszcie mogę wyjaśnić, o co chodzi.
Jednym z najważniejszych aspektów dnia królowej jest vrijmarkt, czyli wolny rynek. Tego dnia (raz do roku) każdy może legalnie sprzedawać wszystko bez płacenia jakichkolwiek opłat, podatków, bez rezerwowania miejsca i w ogóle bez żadnych formalności czy pozwoleń. Dorośli z reguły sprzedają stare meble i inne elementy wyposażenia domu, natomiast dzieci najczęściej sprzedają swoje stare zabawki albo ubrania. Na zdjęciu obok właśnie dziewczynka sprzedająca rezultat porządków w szafkach w swoim pokoju :)
Źródło vrijmarktu na pewno tkwi w kulturze protestanckiej, która uczy szacunku dla pracy i własności - poprzez uczenie dzieci od maleńkości, czym jest praca i szanowania swojej oraz cudzej własności. Można wręcz powiedzieć, że Holendrzy, będący dodatkowo dość oszczędnym narodem, uważali wyrzucanie sprawnych rzeczy za grzech. Tradycyjnie więc podczas dnia królowej nie chodzi o zarobek, ale o pozbycie się z domu zalegających rzeczy bez wyrzucania ich, dlatego większość cen jest jednocyfrowa i oscyluje wokół 1-3 euro. Jak ktoś potrafi dobrze ocenić wartość różnych dziwnych przedmiotów, to czasem może znaleźć perełki i kupić np. w ogóle nie zniszczone książki w cenie kilkadziesiąt razy niższej niż w księgarni. Dla różnego rodzaju kolekcjonerów staroci albo hobbystów jest to wręcz raj. Wiele przedmiotów, które nie znalazły nabywców ląduje jednak pod wieczór na śmietnikach, czy są czasem wręcz zostawiane na ulicy. Jak komuś żal 1 euro na coś, to może to za darmo wtedy sobie wziąć :) Tradycyjnie największe bazary odbywają się w Amsterdamie, Hadze i Utrechcie, ale każde, nawet najmniejsze holenderskie miasteczko, ma podczas dnia królowej centrum zastawione ludźmi sprzedającymi swoje skarby.
Charakterystyczna jest też atmosfera panująca podczas takich sprzedaży - nie liczy się zarobek, ma być miło i wesoło. Wielu ludzi się przebiera, inni tańczą, śpiewają. Pomysłowość też nie zna granic - jeśli ktoś nie chce handlować starociami, może chociażby sprzedawać domowe wypieki, robić loterie fantowe, organizować zabawy dla dzieci. Niektóre dzieci nie tylko sprzedają zabawki, ale także inaczej zbierają pieniążki, np. grają na skrzypcach, ale mi najbardziej spodobał się pomysł dziecka, które za 25 centów kręci hula-hop przez minutę :) Obok zawsze są rodzice, którzy upominają potomka, jak zapomni powiedzieć "dank u" po otrzymaniu paru monet :)
Vrijmarkt uważam za jedną z ważniejszych cech holenderskiej kultury - dzieci uczą się szacunku dla przedmiotów i pracy, bo widzą, że pieniądze zarabia się wysiłkiem i trzeba nieraz się namęczyć, żeby zdobyć parę euro. Potem, kiedy dorosną, nie stają się konsumpcyjnym społeczeństwem i źródło pieniędzy widzą w pracy, a nie cwaniakowaniu czy kradzieży.

poniedziałek, 4 maja 2009

Koninginendag w Amsterdamie

Na początku nawiążę jeszcze do poprzedniego wpisu o nieudanym zamachu na rodzinę królewską, od tamtego czasu dowiedziałem się kilku ciekawostek. Transmisja z Apeldoorn była na żywo w holenderskiej TV, więc wszyscy zobaczyli Suzuki Swift wjeżdżające w pomnik i ludzi leżących na ulicy. Ciekawe były komentarze w mediach, kiedy jeszcze nie było żadnych oficjalnych informacji. Otóż niektórzy dziennikarze byli prawie pewni, że zamachu dokonał muzułmanin. Chyba byli nieco rozczarowani, kiedy okazało się, że zamachowcem był rodowity biały Holender. Niedawno utracił prawa rodzicielskie, miał kłopoty finansowe, przez co miał prawdopodobnie do czynienia z komornikiem, a także był tzw. "niedzielnym skinheadem", dzięki czemu pewnie zetknął się wcześniej z holenderskimi sądami. Co ciekawe, wiele pism z sądu, od komorników i podobnych zaczyna się słowami "w imieniu królowej". Być może to także była jedna z wielu przyczyn tego zamachu?
Ale pora wrócić do głównego tematu, czyli dnia królowej w Amsterdamie. Stolica Holandii zmienia się 30 kwietnia nie do poznania. Z wszystkich ulic szeroko rozumianego centrum znikają samochody i tramwaje, za to wszędzie są tłumy. Szacuje się, że na dzień królowej do Amsterdamu (mającego ok. 750.000 mieszkańców) zjeżdżają 2 miliony ludzi. Zwróćcie uwagę, że to bardzo dużo dla kraju, w którym mieszka tylko 16,5 miliona mieszkańców. Amsterdam słynie z kanałów i niezbyt szerokich uliczek, a ci wszyscy ludzie muszą się tam zmieścić. Trasa, którą normalnie pokonuje się w 10 minut może zająć grubo ponad godzinę. To samo dotyczy pociągów do Amsterdamu rano i z Amsterdamu wieczorem - są przepełnione i poopóźniane. Wielu ludzi ubiera się na pomarańczowo, albo mają choć jeden pomarańczowy akcent stroju. Na zdjęciu właśnie widzicie jedną z amsterdamskich uliczek nad kanałem - pełną ludzi. Przejście dodatkowo utrudnia kolejna holenderska tradycja związana z dniem królowej - ale o tym już następnym razem :)