wtorek, 27 stycznia 2009

Dlaczego w Holandii nie ma Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?

Ostatnio opisywałem, jak to Holendrzy są oszczędni i gospodarni, wspomniałem również, że Holandia przoduje w światowych rankingach ilości oszczędności na głowę mieszkańca. Jednakże ci sami, czasem wręcz skąpi Holendrzy, zapominają o oszczędzaniu, kiedy wpłacają na organizacje charytatywne. Holandia ma pierwsze miejsce na świecie także pod względem dobroczynności obywateli. A skąd taki przewrotny tytuł? Dlaczego w tak filantropijnym kraju nie ma miejsca na takie akcje jak w Polsce?
Nie chcę wnikać, czy wynika to z różnic między kulturą katolicką i protestancką, wschodu i północy, czy też słowiańską i germańską (ah, czytający to Holendrzy by się obrazili - nie za skąpców, ale za umieszczenie ich w kręgu kultury germańskiej :)). W każdym razie model wpłat i darowizn w Holandii wygląda zupełnie inaczej. Na pierwszy rzut oka jest podobnie - najprościej wysłać SMS na specjalny numer. Różnica jest w tym, co się dzieje po wysłaniu takiego SMS - w Polsce nasze konto jest jednorazowo obciążane kwotą paru złotych, natomiast w Holandii co miesiąc do naszego rachunku telefonicznego będzie dopisywana odpowiednia wpłata. Zamiast jednorazowego romantycznego i niestety krótkiego hurra-zrywu - ciągła pozytywistyczna i systematyczna praca.
Tak samo wyglądają ogłoszenia w gazetach, na ulotkach itp, gdzie możemy znaleźć odpowiednie formularze - wpisując tam swoje dane i numer konta, zgadzamy się, by co miesiąc przelewać parę euro. Co ciekawe, większość akcji, które widziałem, mają jakiś związek z Afryką. Holendrzy albo nie są specjalnie szczodrzy dla siebie, albo po prostu nie widzą potrzeby wspomagania krajowych służb socjalnych, za to największe pieniądze idą na budowanie studni, szkół, szpitali i podobnych przybytków głównie na czarnym kontynencie. Może to wynika także z tego wiecznego kompleksu dawnych kolonii? Niestety nie wiem.
A dlaczego jeszcze nie trzeba tutaj zbierać sprzętu medycznego dla szpitali? Odpowiedź także jest prosta - dobrze wyposażona i praktycznie darmowa dla każdego służba zdrowia jest całkowicie prywatna.

czwartek, 22 stycznia 2009

Oszczędność czy skąpstwo?

Przedmiot na załączonym obrazku jest typowo holenderski i, mimo iż wygląda niepozornie, znajduje się chyba w każdym domu w Holandii. Co to jest i do czego służy, to wyjaśnię za moment.
O Holendrach krąży wiele mitów, często uważani są za skąpców, co po części zgodne jest z prawdą, choć sami Holendrzy wolą mówić o sobie, że są oszczędni i gospodarni :) Prawdą jest, że Holandia przoduje w światowych rankingach liczących oszczędności na głowę mieszkańca oraz wysokość polis ubezpieczeń na życie. Prawdą także jest to, że Holender zrobi prawie wszystko, by zaoszczędzić parę centów :)
Szczególnie brutalnie może się z tym zetknąć obcokrajowiec zaproszony do holenderskiego domu. W przypadku normalnej (a nie przyjacielskiej) wizyty nasz poczęstunek będzie się składał z malutkiej filiżanki kawy, dwóch malutkich cieniutkich herbatników, a jak gospodarze zaszaleją, to na mini talerzykach obok pojawią się dwa (słownie: dwa) kawałeczki czipsów oraz 6 (słownie: sześć) orzeszków oraz może nawet dostaniemy dolewkę kawy. Niczym więcej nas nie uraczą, a opróżnienie wszystkiego jest czytelnym sygnałem: "spotkanie skończone, idź do siebie". Dokładek nie ma i nie będzie. I tu nie chodzi o to, że jesteś obcokrajowcem - oni też tak traktują siebie nazwajem :)
A do czego służy owy przedmiot ma zdjęciu? Nie wiem, czy ma on polską nazwę, ale można go nazwać skrobakiem. Skrobak jest patyczkiem zakończonym kawałkiem gumy - z jednej strony zaokrąglonym, z drugiej płaskim. Służy do czyszczenia wszystkich opakowań spożywczych z pozostających tam resztek. Za pomocą skrobaka wydobędziemy resztki majonezu, keczupu, śmietany, sosów, budyniów, soków, past oraz oczywiście słynnego vla. Oczywiście w zależności od kształtu opakowania użyjemy odpowiedniej końcówki, tak żeby jak najmniej wyrzucić do kosza i - oczywiście - zaoszczędzić! :)
Holendrom się przypisuje także wynalazki obieraka do warzyw oraz łopatki do krojenia sera - oba zaprojektowane tak, by obierki z warzyw czy plasterki sera były jak najcieńsze, a co za tym idzie - by zaoszczędzić. Oba ta przedmioty doskonale wpisują się w Holenderską mentalność skąpstwa/gospodarności (choć akurat ten pierwszy został wynaleziony w Norwegii).
A najbardziej ciekawy w tym wszystkim jest paradoks - tak oszczędni, czy wręcz skąpi Holendrzy, całkowicie zmieniają się, gdy zetkną się z akcjami charytatywnymi. Wygląda to zupełnie, zupełnie inaczej niż w Polsce, a dokładniej to opiszę w następnym wpisie.

sobota, 17 stycznia 2009

Krzesła na lodzie :)

Tematem postu będzie (moim zdaniem) dość absurdalny widoczek, który można spotkać dość często w Holandii, o ile pogoda na to pozwala. Ja co prawda na łyżwach jeździłem tylko na lodowiskach, ale w Polsce nie widziałem ludzi jeżdżących z krzesłami, za to w Holandii jest to powszechna metoda nauki dla młodych i starszych. W Polsce nikogo nie dziwi dzieciak na rowerku z dokręconymi małymi kółeczkami po bokach, tak tutaj nie jest dziwne dziecko na łyżwach z krzesłem na kanale. Dla mnie mimo wszystko to zakrawało na absurdalną sytuację.
Pochwaliłem się kolegom, jaki to dziwny widoczek zoczyłem, jednak oni jakoś nie mogli zrozumieć, co w tym dziwnego :) Przy okazji zapytałem, jaki odsetek Holendrów umie jeździć na rowerze, a jaki na łyżwach - odpowiedzieli, że nie istnieje Holender nieumiejący jeździć na rowerze, a na łyżwach dobrze jeździ większa połowa, druga natomiast albo nie próbuje, albo własnie używa krzeseł :)
Przy okazji możecie zwrócić uwagę na łyżwy używane przez dzieciaka na zdjęciu. Jest to specjalny typ panczenów z nisko osadzonym ostrzem, który nie pozwala na wyczynową jazdę (ostre zakręty przy dużej prędkości), natomiast jest dość łatwy do nauki. Charakterystyczna na zdjęciu jest jeszcze czapka - niedawno się właśnie dowiedziałem, że w Holandii turystę poznaje się po czapce :) Nie wiem, czy to kwestia genów, czy hartowania od maleńkości, dość, że Holendrzy na mrozie jeżdżą na rowerach bez czapek i rękawiczek! Ja pomimo szczerych chęci i nie bycia zmarzluchem, czapkę ściągam dopiero powyżej 5 stopni. Popytałem kolegów z pracy i okazuje się, że większość dorosłych Holendrów w ogóle nie ma czapki zimowej! Ten naród nie przestaje mnie zadziwiać...

środa, 14 stycznia 2009

Ludzie na lodzie [ciąg dalszy]

Miniona sobota wyglądała dokładnie tak jak na zdjęciu obok - słoneczna pogoda i rodziny ślizgające się na zamarzniętych kanałach i jeziorach. Telewizja holenderska też pokazywała cały czas podobne obrazki. Ciekawiło mnie, skąd ten "fioł" na punkcie łyżew w tym kraju i właśnie telewizja podsunęła mi odpowiedź. Wyjaśnię najpierw, że mimo iż nie umiem niderlandzkiego, to po paru miesiącach osłuchiwania się i dzięki jako takiej znajomości niemieckiego rozumiem częściowo niderlandzki. Ale wracając do tematu - otóż telewizja pokazywała relację z wyścigu łyżwiarskiego po zamarzniętym jeziorze i jak to ma w zwyczaju, pytała gapiów o ich opinie. Zapytali chłopczyka, czy fajny wyścig (oczywiście mu się bardzo podobał) i czy będzie jeździć na łyżwach, a chłoczyk na to odpowiedział - "tak, mama powiedziała, że będę, bo to ważne". Potem reporter pytał mamę dziecka, dlaczego chce, żeby jej syn jeździł na łyżwach. Jaka mogła być odpowiedź? Można by się spodziewać czegoś o ruchu na świeżym powietrzu, o oderwaniu dziecka od komputera itp, prawda? A mama odpowiedziała jednym zdaniem, które mnie zaskoczyło - "jest prawdziwym Holendrem, więc musi jeździć na łyżwach". Tutejsi znajomi też mi mówili o bardzo silnej narodowej nostalgii do łyżew - wychodzi na to, że jeżdżenie na łyżwach po zamarzniętych jeziorach i kanałach jest nie tylko przyjemnością, a także częścią "bycia Holendrem" i wręcz patriotycznym obowiązkiem. Zwycięzcy ważniejszych wyścigów są bohaterami narodowymi, telewizja pokazuje ludzi przynoszących im kwiaty do domów :)
Być może zauważyliście krzesło na załączonym zdjęciu - o co chodzi z tym krzesłem, napiszę w następnym wpisie już na dniach!

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Ludzie na lodzie

W miniony weekend Holandia zwariowała. W sobotę tłumy wyszły na zamarznięte kanały. Będąc na wycieczce na mieście widziałem sporo ludzi na łyżwach. Aż samemu zachciało mi się chociaż pochodzić po lodzie, jednak z powodu trzasków pod stopami, trzeba się było z niego ewakuować. Tego samego dnia mieliśmy firmową imprezę i spotkałem holenderskich znajomych - wszyscy się mnie pytali, czy byłem na łyżwach i chwalili się, gdzie to oni nie byli, ile nie przejechali, czego to na lodzie nie robili itp. No zazdroszczę im tej pasji, muszę przyznać, że zazdrościłem im przeżyć :)
Na początku może wspomnę, jakich łyżew używają Holendrzy - nie są to łyżwy, które spotkać można powszechnie w Polsce, gdzie dominują figurowe albo hokejowe. W Holandii natomiast używa się łyżew do łyżwiarstwa szybkiego - ich polska nazwa to panczeny, a tutaj one nazywają się "norweżki", choć chyba nikt nie wie, skąd ta nazwa się wzięła. Łyżwy te mają dość długie proste ostrze i znacznie różnią się od figurowych lub hokejowych. Według Holendrów także sposobem jeżdżenia (tutaj można zobaczyć przykładowe zdjęcie takich łyżew), choć nie było mi dane sprawdzić.
Gdy opowiedziałem kolegom, że po trzaskach pod sobą wyszedłem na brzeg, powiedzieli mi, że trzaskający lód jest rzeczą absolutnie normalną, nawet mają przysłowie "trzaskający lód nie pęka". Dowiedziałem się, że zdarza im się także czasem wpaść do lodowatej wody, nawet znam jedną osobę, której to się udało dwa razy :) Aha, na zdjęciu kanał w Haarlem, wzdłuż którego codziennie jadę do fabryki. Niestety nie na łyżwach, a na rowerze, i nie środkiem, wzdłuż brzegu :)
W następnych dniach napiszę więcej o tym łyżwiarskim szaleństwie!

czwartek, 8 stycznia 2009

Prognoza pogody - bezchmurnie?

Może jestem troszkę nudny, ale znów będzie o pogodzie :) Po prawej fragment mojej strony iGoogle, którą oglądam wielokrotnie w ciągu całego dnia - przedstawia on prognozę pogody dla Haarlemu. Pogodę w ten sposób oglądam od samego przyjazdu - od czerwca 2008. Pierwszy raz taki obrazek jak obok pojawił się w ostatnich dniach roku 2008, teraz zdarzyło się to po raz drugi.
Co oznaczałaby taka prognoza dla Krakowa? Abstrahując od temperatury - w Polsce spodziewalibyśmy się bezchmurnego błękitnego nieba i słonecznego dnia. Generalnie bylibyśmy zadowoleni, prawda? No chyba że jest się chorym i trzeba leżeć w łóżku, to wtedy Polakowi źle jest, jak inni korzystają z pięknej pogody i chciałby dla nich jak najgorzej :)
Natomiast taki obrazek jak powyżej niekoniecznie jest dobrą wiadomością dla Holendrów, szczególnie o tej porze roku, bo oznacza on, że będzie zimno, dodatkowo słońca się wiele nie zobaczy. Nie wiem dlaczego, ale do tej pory widziałem chyba jedną rozgwieżdżoną noc i jeden-dwa bezchmurne dni w Holandii. Za każdym razem, gdy prognoza pogody przewiduje wyż i brak chmur, to można mieć pewność, że nadciągnie mgła. Mgła ta utrzymuje się cały czas i powoduje, że prawie w ogóle nie widać nieba, słońca i dzień jest dość ciemny i ponury.
Jeszcze na koniec jedno spostrzeżenie - nawet jak jakimś cudem uda się nam dostrzec w Holandii błękit nieba, jest on inny niż w Polsce. To właśnie wilgoć w powietrzu skutkuje tym, że błękit nie jest soczysty - jest taki blady i przygaszony. Cóż - każdy kraj ma swoje zady i walety :)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Holendrzy czekają na mróz

Holandia- kraj otoczony z dwóch stron morzem, posiadający niezliczone ilości kanałów i jezior, ma typowy klimat umiarkowany morski, który charakteryzuje się chłodnymi latami i ciepłymi zimami. Mróz w Holandii jest rzadkością, dlatego tak dziwi umiłowanie Holendrów do łyżew. Łyżwy są jednym z ulubionych sportów Holendrów, jest bardzo dużo lodowisk, które są dość popularne i w zimowe miesiące wręcz oblegane.
Jednak najważniejszym wydarzeniem zimy może być wyścig 11 miast. Może być, bo ostatnio pogoda nie pozwala na to emocjonujące dla Holendrów wydarzenie. Wyścig 11 miast jest wyścigiem łyżwiarzy po zamarzniętych kanałach, jeziorach i rzekach w prowinicji Fryzji (na północy Holandii) i - jak sama nazwa wskazuje - przebiega przez 11 miast trasą o długości ok. 200 km. Wyścig ten ma tradycje sięgające XIX wieku, ale pomimo dość długiej historii odbywa się bardzo rzadko. Ostatnio ścigano się w roku 1997, a wcześniej w 1986, więc od ponad 10 lat zima jest zbyt ciepła i pokrywa lodu (jeśli w ogóle jest) za cienka (wymagane jest 15 cm na całej długości trasy).
Holendrom jest za dobrze i się im nudzi, dlatego niektórzy (szukając na siłę problemów w swoim idyllicznym życiu) zawiązali komitet przeciwko temu wyścigowi i właśnie w roku 1997 byli blisko skutecznego sabotażu, bo rozsypali sól na części trasy. Dodatkowo zdarzają się inne utrudnienia, a mianowicie śluzy, zapory lub miejsca zbyt cienkiego lodu (często pod mostami), dlatego wyścigu nie pokonuje się w całości jeżdżąc na łyżwach. W określonych miejscach należy ściągnąć łyżwy, ominąć utrudnienie lądem, następnie ubrać łyżwy i kontynuować wyścig, jednak z czasem, dla zaoszczędzenia cennych sekund, zawodnicy przestali ściągać łyżwy i biegają po lądzie z ubranymi łyżwami... w niderlandzkim nawet istnieje czasownik oznaczający "chodzenie po lądzie z ubranymi łyżwami" :)
W tej chwili od tygodnia w Holandii jest lekki mróz nocami i rankiem, a mieszkam prawie nad morzem, gdzie jest zawsze cieplej, za to w głębi lądu mróz bywa nawet całą dobę. Najbliższe dni mają przynieść znaczne ochłodzenie dla sporej części Europy, więc Holendrzy mają nadzieję, że w tym roku ich ulubiony wyścig się odbędzie. Wszystkich zawodników startuje ok. 15.000, czyli dość spora liczba, jednak zdecydowana większość w kategorii amatorskiej, gdzie nie ma nagród i nie mierzy się czasu, ważny jest sam udział i radość jeżdżenia na łyżwach w tłumie rodaków :)
Co ciekawe tradycyjnie w konkursowej części wyścigu (tej z nagrodami i sławą) mogli uczestniczyć tylko mężczyźni. Kobiety ścigały się po raz pierwszy dopiero w roku 1985, do tego czasu mogły tylko biec z amatorami i nie miały szans na jakąkolwiek nagrodę.

piątek, 2 stycznia 2009

Zdarzyło się trzynastego w Enschede

Enschede to liczące 150 tysięcy mieszkańców miasto we wschodniej Holandii, tuż przy granicy z Niemcami. Ale co ono ma wspólnego z restrykcjami dotyczącymi handlu fajerwerkami w Holandii? Żeby to wyjaśnić, trzeba cofnąć się do 13 maja 2000 roku. Akurat odbywał się wtedy koncert Eurowizji, ale to nie było najważniejsze wydarzenie tego dnia w Holandii.
Wszystko zaczęło się od niewielkiego w sumie pożaru w magazynie mieszczącym 900 kg fajerwerków. Pożary takie są trudne do opanowania z uwagi na to, że wybuchające rakiety lecą we wszystkie strony roznosząc zarzewia pożaru w nowe miejsca. Do tego część fajerwerków była przechowywana niewłaściwie, bez odpowiednich środków ostrożności - sprowadzone z Chin kontenery stały wprost pod gołym niebem. Strażacy nie byli w stanie opanować ognia, wkrótce płonęła cała dzielnica zawierająca wiele magazynów, a niektóre z nich były pełne fajerwerków. Oszczędzę dalszych opisów, skupiając się na podsumowaniu tego feralnego dnia:
  • łącznie eksplodowało 177 ton fajerwerków niszcząc całą dzielnicę
  • zginęło 22 ludzi (w tym 4 strażaków)
  • liczba rannych osób sięgnęła tysiąca
  • 1500 domów zostało zniszczonych lub uszkodzonych
  • 2000 ludzi zostało bez dachu nad głową
  • straty oszacowano na ponad 300.000.000 dolarów (ówczesnych, teraz to 500 mln)
  • eksplozje wywołane pożarem były największe od czasów II wojny światowej
Holenderska telewizja przerwała transmisję koncertu Eurowizji pokazując akcję ratunkową, dodatkowo zamknięto przed czasem głosowanie, żeby zwolnić linie telefoniczne. Poniżej krótki film pokazujący zniszczenia (na końcu widać skutek pożaru):

Przyczyny pożaru oficjalnie nie wyjaśniono, choć dokładnie dwa lata później na piętnaście lat do więzienia trafił za podpalenie piroman André de Vries, jednak sąd wyższej instancji wkrótce go uniewinnił z powodu braku dowodów. Dwaj właściciele magazynu, w którym zaczął się pożar dostali wyrok kilku miesięcy więzienia za nieprzestrzeganie środków ostrożności przy przechowywaniu materiałów wybuchowych. Jedno z największych śledztw Holandii nie przyniosło rozstrzygnięcia.
Wydarzenie to doprowadziło do zaostrzenia przepisów dotyczących przechowywania i sprzedaży fajerwerków oraz dozwolonej ilości materiałów wybuchowych w petardach. Choć na niewiele to się zdało, Holendrzy wciąż odpalają co roku ogromne ilości rakiet i dodatkowo mają paskudny zwyczaj podpalania w nowy rok samochodów dla zabawy. Po ostatnim sylwestrze w samym Utrechcie spalono 50 samochodów, w Hadze "tylko" 20 :/

czwartek, 1 stycznia 2009

Nowy rok - fajerwerkowe rozdwojenie jaźni

Nowy rok w Holandii to ciekawe doświadczenie, niestety nie było mi dane zobaczyć "ognistej orgii" w Amsterdamie, bo komunikacja publiczna nie kursowała od 19:00 do 6:00, a obawiałem się trochę jechać tam własnym samochodem (co roku wiele samochodów dla zabawy jest podpalanych, a białe tablice rejestracyjne rzucają się w oczy). Silny mróz i mgła zapewne odstraszyły wielu innych od noworocznej wycieczki do stolicy.
Ostatni wieczór starego roku Holendrzy spędzają głównie z rodziną i znajomymi w domach, imprezy w pubach są dość rzadkie i zaczynają się głównie po północy. Do północy ulice są puste, wszystkie lokalne pozamykane, a wszechobecne wybuchy nasuwają skojarzenia z wojną. Plenerowe zorganizowane imprezy są tylko w Amsterdamie, zresztą głównie dla turystów. Na zdjęciu rynek Haarlemu, gdzie było naprawdę mało ludzi, a część mówiła po polsku :)
Najbardziej zaskakujące dla czytelnika z Polski będzie chyba to, że w najbardziej tolerancyjnym kraju, gdzie dozwolone jest prawie wszystko, wiele fajerwerków jest zabronionych! W Holandii petardy można sprzedawać tylko na kilka dni przed sylwestrem w nielicznych licencjonowanych sklepach, odpalać je można jedynie od 10:00 31 grudnia do 2:00 1 stycznia. Wszystkie dostępne fajerwerki mają ograniczone ilości prochu i są dość słabe, dlatego ulubionym sportem Holendrów jest wyjazd na zakupy do Belgii, gdzie dla odmiany każdy może handlować nawet najmocniejszymi fajerwerkami.
A dlaczego w tylule napisałem o rozwdojeniu jaźni? Pomimo wielkich ograniczeń w handlu fajerwerkami, Holendrzy mają chyba największego fioła na tym punkcie. Strzelanie zaczyna się 29 grudnia i trwa nieprzerwnie do końca roku. Dzieciaki z torbami pełnymi petard chodzą po mieście i odpalają je nieprzerwanie. Pomimo dość niskich cen fajerwerków Holendrzy wydają na nie ogromne pieniądze. W Polsce większość ludzi odpala petardy po północy, ci najbardziej niecierpliwi przetestują wcześniej swój sprzęt, ale takiego strzelania jak w Holandii, to jeszcze nie widziałem. Tutaj po północy jest niewielka kulminacja, ale 90% odpalana jest dużo wcześniej. Przez te kilka dni miasta zasnute są dymem i zaśmiecone resztkami petard, a wszechobecne wcześniej ptaki wynoszą się gdzieś indziej.
A skąd się wzięły takie ograniczenia w handlu fajerwerkami w Holandii? To bardzo ciekawa sprawa, ale napiszę o tym na dniach, w osobnym wpisie.